Zasada niezmywalności

Jan Klata, amator fars i utalentowany mistrz odbrązowienia mitów, we wrocławskim Teatrze Polskim najwyraźniej postawił sobie za cel rewizji wszystkich kluczowych wydarzeń historii.

W "Transferze!" [recenzentka omyłkowo przypisuje realizację "Transferu" Teatrowi Polskiemu, a nie Współczesnemu we Wrocławiu] ambicje i egoizm światowych przywódców były uwypuklone poprzez tragedie prawdziwych ludzi: uczestniczący w spektaklu staruszkowie - świadkowie wydarzeń - opowiadali, jak decyzje konferencji jałtańskiej okaleczyły ich życie. W "Sprawie Dantona" panu Klacie udało się odwrócić całkiem tradycyjną sztukę Stanisławy Przybyszewskiej (według niej swego czasu Andrzej Wajda nakręcił film) w taki sposób, że "rzeczywistymi świadkami", już nie jedno stulecie wyplątującymi się z następstw Wielkiej Rewolucji Francuskiej, czują się sami widzowie.

"Wie pan, co pan tym terrorem zmiażdży? Handel i przemysł. Sprowadzi pan bankructwo, które kraj popamięta z pięćset lat" - zdanie rzucone przez Dantona do Robespierra, wydaje się tak bardzo aktualne, co i cały sceniczny anturaż: scenograf Mirek Karczmarek zapełnił niewielką scenę chałupinkami - garażami, byle jak zbitymi z dykty i kartonu. W garażu też mieszka Robespierre. Tam też się kąpie, zastygając w pozycji, jakby przymierzał na siebie niedawną śmierć Marata.

Sprzeczności stronników Dantona (Macin Czarnik) i Robespierra (Wiesław Cichy) początkowo wydają się drobnymi konfliktami kierowców. I jedni i drudzy - to gromadka niechlujnych plebejuszy, tylko zwolennicy Robespierra w ślad za swoim cherlawym wodzem udają ascezę, pozwalając sobie na jedyną cielesną przyjemność - dłubać, leżąc w wannie, między palcami nóg. A wyznawcy brutalnego, rozpasanego Dantona w przerwie między płomiennymi występami na wiecach zabawiają się lubieżnie ze swoimi żonami, a nawet stojąc przed sądem swoją linię obrony zamieniają w dyskotekę, gdzie prowodyrem jest wciąż ten sam Danton.

Uzasadniając swoją popularność teatralnego DJa, Jan Klata obficie podkreśla mowy polityczne rockowymi wersjami "Międzynarodówki" i "Marsylianki" i już całkiem popową "Do you really want to hurt me?" (śpiewaną przez opozycjonistów tuż przed straceniem). Ale ten wesolutki "powiew ożywczy" tylko uwypukla koszmar przedstawianej sytuacji. Zagłuszyć muzykę, a wraz z nią również mowy oskarżycielskie Dantona może tylko piła mechaniczna. Pachnące benzyną, przypominające miniaturowe wyjące gilotyny, piły mechaniczne w rękach popleczników Robespierra okazują się "głównym argumentem" w walce o sprawę rewolucji.
(zs)



Ałła Szenderowa
Moskiewski Dziennik Kommiersant
10 kwietnia 2009
Spektakle
Sprawa Dantona