Zawartość Dziadów w "#dziadach"

"#dziady jest to nazwisko uroczystości obchodzonej dotąd między pospólstwem w wielu powiatach, na pamiątkę #dziadów, czyli w ogólności #zmarłych przodków" - tymi słowami wita widzów Guślarz/Christopher Schlingensief. To właśnie niemiecki reżyser, zmarły w 2010 roku na raka płuc, stanie się przewodnikiem widzów.

Scena podzielona została na trzy przestrzenie: #ax'ra, #big hana i #profesora, pomiędzy którymi Halina Abramović prezentuje swój nieustanny performance, a Christopher Schlingensief komentuje wydarzenia, pełniąc rolę antycznego chóru. Jeżeli więc ktoś spodziewał się pełnokrwistych Dziadów Mickiewicza będzie zawiedziony. Spektakl jest bowiem rodzajem konfrontacji młodości z wielkością. Reżyser spektaklu - Michał Kmiecik, zakładając płaszcz Konrada, walczy nie z obcym, a ze ślepym zapatrzeniem w rodzimą tradycję, próbując zbadać korzenie teatru, by ostatecznie móc zbudować nową jakość. Czy mamy więc się do czynienia z kolejnym "Ojcobójcą", czy może wręcz "Teatrobójcą"?

W wywołującym kontrowersje felietonie na e-teatrze Kmiecik pisał: "nie miałbym nic przeciwko, żeby tak kiedyś przeczytać o tym, że żyje jakiś wybitny polski reżyser. Nie mówię nawet o sobie. Ale byłoby to budujące, móc raz na jakiś czas przeczytać, że ktoś jest i fajnie, że jest, bo byłoby gorzej, gdyby tego kogoś nie było". Była to jego odpowiedź na śmierć Jerzego Jarockiego. W ciągu roku teatr polski stracił przecież trzech "wielkich" reżyserów: Adama Hanuszkiewicza, Erwina Axera i Jerzego Jarockiego. A jednak scena polska ma się całkiem dobrze. Tworzy wielu młodych, zdolnych, którzy, jak to zwykle bywa, próbują być, iść "pomimo Boga". Przedstawienie "oseska teatralnego" - jak powiedział o Kmieciku Maciej Nowak, jest rozwinięciem myśli, zawartych w felietonie, ale także ich wyjaśnieniem. Reżyser odrobił zadanie domowe, śledząc tony książek, poświęconych głównym bohaterom, ale także dotykających problemu post-modernizmu czy performatyki.

Mamy oto przed sobą troje reżyserów, nieco egocentrycznych, związanych z wieloma scenami polskimi, między innymi z Teatrem Narodowym w Warszawie. Stają, wywołani przez Schlingensiefa, na scenie wałbrzyskiej - prowincjonalnej. Prowincja, jak mówi #profesor, czyli Jerzy Jarocki to wszystko, co mieści się poza Warszawą. Tutaj następuje kolejne pęknięcie. "Nie przenoście nam stolicy do Wałbrzycha!" - zdają się krzyczeć reżyserzy. Wałbrzych od kilku sezonów jest niekwestionowanym liderem wśród teatrów w Polsce. Warszawa została mekką tylko wielkich, z których większość już odeszła. Kmiecik, nieco groteskowo, uwypukla potrzebę i nieuchronność zmian. Nie walczy z minioną epoką, bez której obecna nie mogłaby istnieć, lecz pokazuje, że nie jest ona nieśmiertelna. Postacie wybitne istniały, istnieją i istnieć będą. Nie należy tęsknić za tym, co bezpowrotne, tylko szukać i doceniać to, co nowe.

W tym zestawieniu ciekawą figurą jest Christopher Schlingensief, którego, jak pisał Kmiecik, nie wymienia się w "bezrefleksyjnym ciągu, zatytułowanym <<niemiecki teatr>>. Dla przypomnienia, niemiecki teatr to <<volksbühne-schaubühne-castorf-ostermeier-pollesch-marthaler>>." Postać, która próbuje zwrócić na siebie uwagę widza, mówiąc: ja też tu jestem, też działam. Pomijany na zajęciach z historii teatru, walczy z wykluczeniem nie tylko swoim, ale przede wszystkim ludzi, zaliczanych do, jakkolwiek banalnie to brzmi, marginesu społecznego. Chce zbudować operę w Burkina Faso, dlatego zbiera "drobne" na widowni. W końcu jednak zdaje sobie sprawę, że jego idee umarły wraz z nim, w czym utwierdza go Halina Abramović, mówiąc: "Christopher, du warst sehr humanistische". On zrezygnowany odpowiada: "War ich"? "Ich war".

Był Christopher Schlingensief, Erwin Axer, Adam Hanuszkiewicz, Jerzy Jarocki. Jest Halina Abramović, która naśladuje performance swojego pierwowzoru - Mariny. Milcząca przez cały spektakl, odzywa się tylko raz do Christophera. Z nią konfrontuje się trzech reżyserów. Wychodząc, siadają naprzeciwko niej, patrząc w oczy, powtarzając performance Mariny z nowojorskiego muzeum sztuki nowoczesnej MoMA. Tam Marina przesiedziała trzy miesiące. Tutaj Halina pokonała cały spektakl. Włodzimierz Dyła, wcielający się w Adama Hanuszkiewicza, przegrywając walkę na spojrzenia, powie: "Przepraszam, nie wybaczam", wyraźnie nie godząc się z klęską. Zwycięża "nowe", ale "stare" nie chce tego zaakceptować.

Klęską według Michała Kmiecika wydaje się być brak porozumienia. Rewolucja jest nieuchronna, ale "pożera własne dzieci". Odwieczne starcie pokoleń gwarantuje postęp, ale wbrew woli tych, którzy muszą ustąpić i odejść. Historia pamięta jednak tylko o "wybitnych", reszta zostaje niezauważona. Może warto więc docenić tych, którzy trwają.



Aleksandra Skorupa
Teatr dla Was
5 stycznia 2013
Spektakle
#dziady