Zawiedzione nadzieje

W niedzielę, 18 grudnia, premiera prasowa "Halki" Stanisława Moniuszki zawiodła oczekiwania publiczności i to nie jedynie tym, że w partii Janusza nie wystąpił niedysponowany Mariusz Kwiecień. Przygotowana obsada złożona z renomowanych artystów mogła ten brak wynagrodzić. Niestety, tak się nie stało, głównie za sprawą reżysera i scenografa Waldemara Zawodzińskiego, ale nie tylko on był winny, także nieco nagrzeszył Łukasz Borowicz jako kierownik muzyczny i dyrygent spektaklu

Zapowiedzi wskazywały, że zobaczymy ponadczasową historię o wierności wielkiemu uczuciu, pozbawioną rodzajowych naleciałości. Rzeczywiście, nie było ciupag i karabeli, choć nie brakło bukowych portek i kontuszów. Stroje (dzieło Magdaleny Tesławskiej i Pawła Grabarczyka) były zresztą ładne, z wyjątkiem ostatniego ubioru Halki przypominającego klasztorne probantki. Ta ponadczasowość nie w pełni się jednak udała, bo przeczył jej choćby Dziemba grożący ekonomskim batem Halce i Jontkowi.

Opowiadaną przez siebie historię Waldemar Zawodziński oprawił brzydką scenografią przypominającą podrzędną dyskotekę (błyszczące tafle pleksi i neonowe czerwone światła), stanowiącą raczej zbiór pomysłów (olbrzymi motyl-trupia główka, latawiec, lampiony gaszone przez Janusza) niż konsekwentnie przeprowadzony zamysł.

W tej nieciekawej przestrzeni błąkali się protagoniści: Halka - Ewa Biegas, Janusz - Stanisław Kufluk, Zofia - Monika Korybalska, Stolnik - Aleksander Teliga i Jontek - Tomasz Kuk. Dla żadnego z nich kreowana rola nie była nowością. Nie rozumiem więc, dlaczego większość była nieprzekonywająca, jakby skrępowana. Właściwie jedynie Tomasz Kuk potrafił porwać publiczność, przekonać ją do swoich racji. Reszta, łącznie z wykonawczynią głównej partii, spełniała zadania sceniczne (lepiej lub gorzej).

Co więcej, w I akcie wszyscy forsowali głosy, jakby chcąc się wzajemnie przekrzyczeć. I tu mam pretensje do kierownika muzycznego, który nie umiał temu zapobiec i nie zawsze był razem ze śpiewakami. Zbyt szybkie tempo w obu polonezach w I akcie pozbawiło je właściwego charakteru, nie mówiąc już o tym, że Aleksander Teliga (chyba niedysponowany) nie miał możliwości wyśpiewania swej wspaniałej oracji. Oglądając i słuchając miałam uczucie, że to "Halka" niedopracowana.

Były wszakże chwile prawdziwie piękne. Ładnie tańczył balet (choreografia Janina Niesobska), uroczy był chór dzieci (pod kierunkiem Marka Kluzy) śpiewających w ostatnim akcie modlitwę w kościele, przejmującym ślepym Dudziarzem był Imeri Kawsadze prowadzony przez pacholę, ciekawie był pomyślany orszak weselny w tle arii Halki, ale to były pojedyncze trafne pomysły, a nie konsekwentnie przeprowadzony dramat.

A my, melomani, dzięki transmisjom spektakli na małym i dużym ekranie coraz więcej wiemy i coraz więcej oczekujemy.



Anna Woźniakowska
Dziennik Polski
21 grudnia 2011
Spektakle
Halka