Zawisza popkulturowy

Gdańska premiera "Zawiszy Czarnego" na podstawie dramatu Juliusza Słowackiego nie jest rekonstrukcją nieskończonego tekstu wieszcza. To wizja polskiego superbohatera. Efekt niestety nie jest zbyt udany.

Adam Orzechowski zdecydował się wyreżyserować spektakl w oparciu o zagadkowy, pełen nieścisłości i poprawek, nieukończony tekst Słowackiego. Orzechowski - pierwszy od przeszło trzydziestu lat inscenizator "Zawiszy" - stworzenie scenariusza powierzył dramaturgowi Jakubowi Roszkowskiemu. Powstało z tego bardzo współczesne przedstawienie, z wydźwiękiem tekstu Słowackiego mające niewiele wspólnego. 

Kwestie różnych bohaterów dramatu Słowackiego włożono w usta piątki najważniejszych z nich - Zawiszy Czarnego, Laury, Gniewosza, Manduły i Głupca. Usunięty został wątek patriotyczny. Nie ma nawet śladu po mistycyzmie Słowackiego. W centrum wydarzeń umieszczono za to wątek miłosny między Zawiszą a Laurą.

Po wejściu na Czarną Salę intryguje scenografia Małgorzaty Gajewskiej. Przestrzeń z trzech stron zamykają ustawione w prostokąt dookoła sceny stoliki, za którymi zasiadają widzowie. Za ich plecami na ścianach oglądamy wizerunki nagich greckich herosów, "ubranych" w atrybuty wojenne z różnych epok - są nimi hełmy, czapki czy wojskowe rogatywki oraz różnego typu broń ręczna (od włóczni po karabin). Ten historyczny uniwersalizm zakłóca mur (stylizowany na Mur Berliński), zamykający scenę z czwartej strony. Ascetyczna na początku przestrzeń szybko zapełnia się rekwizytami i kolorowym konfetti, wystrzeliwanym przez bohaterów podczas "bitwy pod Grunwaldem". Bo gdański "Zawisza..." rozgrywa się na śmietniku (historii?).

Wspomnianą "bitwę" reżyser serwuje w niemiłosiernie kiczowatym, farsowym wydaniu. O działaniach aktorów przesądza zaś puszczany z offu głos Narratora (Cezary Rybiński), prowadzący bohaterów i widzów, jak dzieci, od sceny do sceny. Ożywienie wnosi nieformalna druga część spektaklu, zapoczątkowana upozowanym na montyphytonowski skeczem z wydobyciem Excalibura. Miecz (z muru) wyciąga ostatecznie grający gościnnie Robert Ninkiewicz, powołując w ten sposób swojego bohatera - Zawiszę. Po chwili kolejne postaci prezentują nam się na scenie, niczym na wybiegu podczas pokazu mody.

Aktorzy długie fragmenty grają szerokimi, przerysowanymi gestami, często zaczepiając widzów, skacząc po stolikach lub tańcząc na nich, a nawet rozdając prezenty. Słowacki Orzechowskiego jest popkulturowy, kiczowaty, przaśny, ale miejscami tylko zabawny. Z czasem głos z offu się wycisza, co od razu działa pozytywnie na jakość przedstawienia i poziom gry aktorów. I nie szkodzi nawet, że języka Słowackiego prawie nie słychać, poza może ciętymi dialogami Zawiszy Czarnego z Laurą. Spod przygniecionego blichtrem i tanim efekciarstwem tekstu wyłania się bardzo rzadko ostatnio obecny w Wybrzeżu teatr poważniejszy, rozmyślnie "brudny", niemal studencki, a przez to bardziej szczery. Niestety w kulminacyjnym momencie wraca głos Narratora, a puenta, utopiona w banale, dopełnia czary goryczy. 

Zaskakuje rozmach inscenizacyjny niewielkiego przedstawienia. Niewiele tu zabawy słowem, jakąkolwiek ironię uśmierca ordynarnie dosłowny Narrator, mur dla odpowiedniego efektu runąć musi nie raz, a kilka razy, a całość potraktowana zostaje plakatowo. Problematyka spektaklu zostaje natomiast wyłożona wprost, bez wiary w inteligencję widza. Swoich ról bronią jednak aktorzy: Zawisza Ninkiewicza wypada najciekawiej, Laura Małgorzaty Oracz, kreowana jako jurna dziewka, dobrze mu partneruje, natomiast własną, odrębną od reszty energię ma Manduła Doroty Androsz. Interesująco brzmią zbiorowe songi w wykonaniu całego zespołu.

Spektaklowi brakuje jednak konsekwencji i całość rozpada się w mniej lub bardziej udane sekwencje, lepsze i gorsze pomysły inscenizatorskie. Znajdziemy tu odpryski innych spektakli Wybrzeża - "Blaszanego bębenka" (reż. A. Nalepa), "Gupy Laokoona" (reż. J., Tumidajski), "Tajemniczej Irmy Vep" (reż. A. Orzechowski), czy granego kilka lat temu "Tlenu" w realizacji Agnieszki Olsten. Szkoda, że reżyser miał ambicje w "Zawiszy..." pomieścić farsę, komedię romantyczną, z domieszkami tragedii, bo ten spektakl miałby większy potencjał w każdym z tych gatunków osobno. "Zawisza Czarny" Orzechowskiego pozostaje bardziej niekonsekwentny niż oryginalny "Zawisza Czarny" Słowackiego, z którym spektakl Wybrzeża nie ma zbyt wiele wspólnego.



Łukasz Rudziński
www.trojmiasto.pl
15 lutego 2010
Spektakle
Zawisza Czarny