Zawsze najtrudniejsze są kontakty z ludźmi

Jestem do wzięcia (śmiech). Pojawiały się propozycje w ostatnich miesiącach, ale ja nie jestem zainteresowany kierowaniem niczym. Po prostu nie chcę.

Jakie emocje towarzyszyły Panu przy obejmowaniu stanowiska dyrektora Białostockiego Teatru Lalek?

To zawsze jest stres, kiedy się wchodzi do świeżej wody. Było to dla mnie rozpoczęcie nowego etapu życia. Teatr lalek nie jest mi obcy, ale nigdy nie kierowałem nim bezpośrednio. Dlatego emocje były ogromnie silne. Nie wiedziałem jak to wygląda, co mnie tu spotka. Nieco inaczej widzi się spektakle z pozycji widza, a inaczej, kiedy trzeba to wszystko projektować, decydować. Ryzyko było wielkie, emocje ogromne, ale to już za mną.

Pierwszy spektakl za Pana panowania, to...?


To był spektakl, który zdjąłem zaraz po premierze - "Bramy" Jerzego Murawskiego. Więc ta pierwsza decyzja była dosyć szokująca. Ale tak czasem bywa.

A skąd taka decyzja?

Spektakl był pewnego rodzaju działaniem plastycznym, na swój sposób interesującym, ale nie mającym żadnej szansy znalezienia się w repertuarze. Akcja kręciła się wokół jednej aktorki - szamanki. Próbowała szeptem, tańcem i działaniami na pograniczu plastyki ogarniać przestrzeń wokół. To była rzecz nadająca się na festiwal, gdzie ludzie mogą się zatrzymać i po chwili pójść dalej, a nie do zamkniętej sali teatralnej.

Pamięta Pan ile przez te lata było premier?


Dokładnie 42. 22 dla dzieci i 20 dla dorosłych. Z tego aż 30 tytułów to były prapremiery. 15 spośród wszystkich spektakli reżyserowali obcokrajowcy z 12 krajów. Nie zabrakło też koprodukcji. Teatr wyjeżdżał 127 razy, w tym było 58 zagranicznych wojaży z 23 tytularni do 24 krajów świata.

A Pana ulubiona premiera?

Mnóstwo! Z nurtu eksperymentalnego, nurtu poszukiwań, który ucieka nieco od tekstu - bez wątpienia "Fasada" należała do takich spektakli, do których mam wielki sentyment Poza tym "Sklepy cynamonowe", "Valerie" - która była atrakcyjnym szaleństwem. Wymieniłbym też "Biegun", który jest spektaklem zjawiskowym, jak się potwierdziło w wielu miejscach na świecie. Z ostatniego sezonu - "Montecchi i Capuleti", "Widmo Antygony" i "Czarne ptaki Białegostoku". Ten ostatni jest trudny, ale cieszę się, że był grany Nawet "Dulcynea", która była w jakimś sensie porażką, bo eksperyment był tak głęboki, że hermetyczny. Jesteśmy teatrem bogatym w różne rzeczy. Gramy i dla tych najmniejszych, i dla troszkę starszych i dla dorosłych. I dla takich zagorzałych sympatyków teatru, co to przełkną wszystko, bo po prostu kochają teatr.

A rozczarowania?

Największe są rozczarowania artystyczne. I takich kilka było. Dla mnie osobiście takim rozczarowaniem jest "Koralina". Była fantastycznym tematem, który jednak nieco nam nie wyszedł, Rozczarowaniem też jest "Raz, dwa, trzy, Baba Jaga patrzy". To piękny spektakl, ale chyba za odważny wobec publiczności. Jest jakimś rozczarowaniem wspomniana przeze mnie "Dulcynea", który zapowiadała w formach rzeczy wielkie, które nie do końca przeniosły się na spektakl. Ale to i tak piękne działanie. Nie udawały się nam też pewne projekty, z takich, czy innych powodów. Ale nie ukrywam, że większość to rzeczy udane. Może nie wszystkich satysfakcjonują, ale warto było ich spróbować.

Co było najtrudniejsze?

Zawsze najtrudniejsze są kontakty z ludźmi. Zwłaszcza, że mówimy w kategorii dużej instytucji. To jest jeden z największych w Polsce teatrów lalek. Z bardzo dużym zespołem - mamy 24 aktorów etatowych i kilkudziesięciu pracowników. Każdy ma swoje ambicje i marzenia. A nagle to wszystko się musi spleść w jednym pokoju, w jednej głowie. I to ja muszę podjąć decyzje. I zawsze ktoś będzie zadowolony, inny nie, ktoś pokrzywdzony, ktoś niedoceniony. Taki los. Dyrektor musi podejmować decyzje, wybierać. W związku z tym musi być niesprawiedliwy. A bycie niesprawiedliwym jest przykrą powinnością. Nie ma przed tym ucieczki, trzeba to znosić.

A największe objawienie?

Mam poczucie, że to był dobry okres i że mi się udało. Że sprawdziłem się jako szef instytucji. Mówię to sam, nieskromnie (śmiech). I mam odwagę dzisiaj powiedzieć to publicznie. Choć ludzie mogą myśleć różnie. Ale w moim przekonaniu te 7 lat to był dobry czas dla BTL-u. Udało nam się wiele rzeczy zorganizować i cieszę się, że się zdecydowałem przed paroma laty do tej wody wejść. Było warto.

Za czym będzie Pan tęsknił?

Praca w instytucji kultury to trudny kawałek chleba i trudna rola. To coś innego, niż zakład pracy. Ale niestety podlega prawu w tej samej mierze co np. fabryka robiąca guziki. Fascynujące jest to, że będąc szefem takiej instytucji, można zrobić nieskończoną ilość rzeczy. Podstawową naszą działalnością jest teatr, ale robiliśmy też wydawnictwa, wystawy, zajmowaliśmy się edukacją, prowadziliśmy pewien rodzaj działalności muzealnej, fruwaliśmy po całym świecie - od Stanów Zjednoczonych po Japonię, To jest wielka zaleta instytucji kultury, że daje taką szansę rozwoju. I to nie jest kwestia budżetu, bo budżet jest cierpliwy i wszystko zniesie. Trzeba go tylko mądrze wykorzystywać i planować. Można też zawsze pozyskać partnerów, sponsorów, ko-producentów. Mam jednak świadomość, że mimo wszystkich zalet, ta instytucja jest w pewnym stopniu skostniała. Wymaga gwałtownego przemyślenia i zasadniczych zmian. Sztuka ma przecierać nowe szlaki, nie zawsze ma sprawiać przyjemność. Ma nas poruszać, ożywiać, prowokować do szukania, zajmowania stanowiska wciąż na nowo, wciąż wobec spraw, które wydawało się, że już mamy za sobą - poukładane w głowie. Żebyśmy nie byli schematyczni, a próbowali myśleć samodzielnie. I wciąż otwierali już otwarte drzwi.

Przyszłość BTL...?

Mogę tylko gdybać i wróżyć z przeszłości. W końcu jestem historykiem (śmiech). To jest teatr, który od lat 70. XX wieku pnie się w górę. Jest bardzo dobrze rozpoznawalny w Polsce. W ostatnich latach również na świecie. Jest to teatr, który ma wysoką pozycję. Mamy spektakle, które bywają kontrowersyjne, trudne, dyskusyjne, ale mam nadzieję nie tracące poziomu, bo tworzone przez profesjonalny zespół. Wierzę w konieczność i potrzebę zmian. Są potrzebne. Mam nadzieję, że moi następcy będą mieli ambicje utrzymać wysoki, profesjonalny, oryginalny i odważny poziom. Być może szukając innej przestrzeni teatralnej. Ktoś, kto po mnie przyjdzie otrzyma teatr dobrze zorganizowany, dobrze finansowany, dobrze funkcjonujący, ale wciąż wymagający zmian.

A Pana plany?

Jestem do wzięcia (śmiech). Pojawiały się propozycje w ostatnich miesiącach, ale ja nie jestem zainteresowany kierowaniem niczym. Po prostu nie chcę. Już byłem szefem i chyba się nie najgorzej sprawdziłem. Ale nie sądzę, że to jest coś, co należy robić dożywotnio. Chciałbym być wolnym człowiekiem, który będzie się obracał gdzieś w kręgu teatru. Myślę o powrocie do pisania, jestem też pedagogiem, uczę teatru. Myślę, że teatr jest miejscem, z którym się człowiek zaprzyjaźniwszy, nie do końca potrafi rozstać.



Urszula Krutul
Gazeta Współczesna
30 czerwca 2012
Portrety
Marek Waszkiel