Zawsze staram się szukać uzasadnienia dla granej postaci

Dziś na deskach Teatru Rozrywki w Chorzowie premiera „Hotelu Westminster" w reżyserii Jerzego Bończaka. Jest to farsa napisana przez mistrza gatunku, Raya Cooneya. W jedną z głównych ról wciela się Jarosław Czarnecki, znany chorzowskiej publiczności m.in. z musicalu familijnego „Zorro", w którym wciela się w Kapitana Monastario czy z „Żywotów świętych osiedlowych". Teraz przyszła pora na farsę, a więc zupełnie nowe wyzwanie.

Z Jarosławem Czarneckim, obsadzonym w roli Richarda Willey'a w spektaklu "Hotel Westminster" w reż. Jerzego Bończaka w chorzowskim Teatrze Rozrywki, rozmawia Magdalena Mikrut-Majeranek.

Magdalena Mikrut-Majeranek: Grał pan już w musicalach, spektaklach dramatycznych oraz tych dedykowanych dla dzieci. Teraz padło na farsę. Który gatunek najbardziej panu odpowiada?

Jarosław Czarnecki: - Z racji wykształcenia jestem aktorem dramatycznych i w takich spektaklach chciałbym grać, ale trafiłem do teatru muzycznego. Od dawna łaknąłem zagrania w spektaklu dramatycznym. Teraz to się udało, to taki mój powrót do źródeł. A jaki będzie tego efekt? Sam jestem ciekawy, ale to widzowie ocenią.

Farsa to wymagający gatunek. Na co trzeba zwracać uwagę pracując nad nią?

- Z farsą miałem do czynienia bardzo dawno temu, bo jeszcze w szkole teatralnej. To bardzo trudny gatunek. Aby się udała, pracując nad spektaklem trzeba zwrócić uwagę na to, co stanowi teatralne ABC, czyli na prawdę, dialog i rytm. Dzięki temu, że mamy świetnie zgrany zespół udaje się. Dobre relacje z zespołem to podstawa.

Jaki jest przepis na udaną farsę?

- Farsa udaje się wtedy, kiedy aktorzy zaczynają mieć „głupawkę". Atmosfera musi być luźna. Jeżeli zespół jest spięty, nic z tego nie wyjdzie. Bardzo brakuje nam prób z publicznością. Wiadomo, że realizatorzy, którzy przyglądają się próbom i widzą te same sceny po raz któryś, nie będą się już śmiać. Potrzebujemy interakcji z żywą publicznością, która wyrazi swoją opinię na temat spektaklu. To publiczność będzie ustawiała rytm spektaklu.

Dziś premiera. Czy może pan zdradzić, co stanowiło największe wyzwanie podczas przygotowań do wystawienia spektaklu?

- Już dawno nie grałem głównej roli, a to spore wyzwanie. Cały czas trzeba trzymać rękę na pulsie. Praktycznie nie schodzę ze sceny. Tempo jest zawrotne i nie można ani na chwilę stracić koncentracji.

„Hotel Westminster" reżyseruje Jerzy Bończak. Jak się z nim pracuje?

- Szybko i intensywnie. Reżyser świetnie zna się na rzeczy. Ufamy mu, ponieważ ma duże doświadczenie. Jak na tak szybkie tempo pracy, to myślę, że efekt jest zadowalający.

Przygotowania do wystawienia „Hotelu..." trwały zaledwie dwa miesiące, a jak to wygląda w przypadku innych spektakli?

- Różnie. Oprócz tego, że trwają próby do nowej produkcji, teatr prowadzi swoją działalność. Aktorzy zaangażowani są w przygotowania i występy w innych spektaklach. Trzeba uwzględnić wiele czynników. Jeżeli chodzi o tę produkcję, to reżyser miał też swoje zobowiązania, dlatego prób całościowych było niewiele.

Na koncie ma pan m.in. kreację Kapitana Monastaria w musicalu familijnym „Zorro", to także złożona postać – trochę komiczna, trochę poważna.

- Dyrektor Jacek Bończyk świetnie napisał libretto. Kreując tę postać wzorowałem się na aktorze grającym szeryfa z Nottingham w „Robin Hoodzie". To Nickolas Grace.

Czy ma pan jakąś wymarzoną rolę, którą chciałby pan zagrać?

- Teraz marzę o odpoczynku. Ale odpowiadając na pytanie, zawsze ciągnęło mnie do neurotycznych postaci.

Ostatnio Teatr Miejski w Gliwicach wziął na warsztat kroniki Szekspira. Może i pan chciałby zagrać w inscenizacji któregoś z jego dramatów? „Makbecie"? „Hamlecie"?

- Nie, absolutnie nie. Daniel Day-Lewis, jeden z wielkich aktorów po zagraniu w „Makbecie" zrezygnował z teatru. Podobno tak wczuł się w postać, że na scenie zobaczył ducha Banka. Nie chciałbym powtórzyć tego scenariusza (śmiech). Chciałbym kiedyś otrzymać rolę psychicznie chorego lub zwyrodnialca, takiego skomplikowanego bohatera, ponieważ zawsze staram się szukać uzasadnienia dla granej postaci. Nic nie jest czarno-białe. Świat ma wiele odcieni.

Na tym też polega rola aktora, żeby rozszerzyć płaszczyznę charakterologiczną postaci

- Nikt nie jest z gruntu zły. To okoliczności, doświadczenie i środowisko determinują rozwój człowieka.

A jaka jest kreowana przez pana postać w „Hotelu Westminster"?

- Richard Willey to minister spraw wewnętrznych, który przyjechał do Londynu w celach służbowych, a tak naprawdę chciał sobie poużywać. Różne intrygi i zbiegi okoliczności komplikują jednak jego zamierzenia. Czy mu się uda? Przekonają się państwo podczas spektaklu.

Jest pan zadowolony z kreacji Richarda Willey'a?

- Myślę, że z czasem mogę mieć z tego satysfakcję. To publiczność da mi odpowiedź na to pytanie. Jeżeli będzie pozytywnie reagowała na nasze żarty, będzie dobrze.

Dziękuję za rozmowę!

___

Jarosław Czarnecki - absolwent Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej im. L. Solskiego w Krakowie (Wydziały Zamiejscowe we Wrocławiu, Wydział Aktorski). Z Teatrem Rozrywki związał się we wrześniu 2007 roku, debiutując wyraziście rolą Stręczyciela / Kapłana w musicalu Jekyll & Hyde. Jarosław Czarnecki śpiewa również w koncertach sylwestrowych i rozrywkowych. Jest reżyserem koncertu Szkoła bluesa, powstałego w ramach Sceny Inicjatyw Artystycznych PO GODZINACH.



Magdalena Mikrut-Majeranek
Dziennik Teatralny Katowice
1 czerwca 2019
Spektakle
Hotel Westminster