Zbrodnia, zbrodnia i kara

Beatrice Cenci to historyczna postać, a fakty z jej życia zostały dobrze udokumentowane, jako że została stracona w świetle prawa za ojcobójstwo, po czym obrosła legendą i stała się bohaterką dzieł malarskich, literackich i muzycznych. Ludomir Różycki, często inspirujący się w twórczości sztukami plastycznymi, ujrzał w Rzymie domniemany portret Beatrice i skomponował w latach 1925-26 operę tragiczną „Beatrix Cenci", do której libretto napisała jego żona, Stefania, czerpiąc między innymi z dramatu Juliusza Słowackiego pod tym samym tytułem. 11 maja 2024 roku w Teatrze Wielkim Operze Narodowej pięknie wystawiono to przejmujące dzieło w wersji koncertowej pod batutą Marty Kulczyńskiej, po raz kolejny przywracającej blask polskiej literaturze operowej.

Nobildonna Beatrice, w chwili śmierci dwudziestodwuletnia, była córką słynnego w XVI-wiecznym Rzymie okrutnika i rozpustnika, Francesca Cenci. Oprócz spłodzenia z pierwszą żoną dwanaściorga dzieci, miał ów sadysta licznych kochanków płci obojga, a wobec własnej rodziny stosował latami metody, za które dzisiaj natychmiast założono by mu niebieską kartę: gwałcił obie żony i córkę oraz bił, poniżał, obrażał, okłamywał, umniejszał i więził wszystkich członków rodziny. A mimo że jego działalność była powszechnie znana oraz wielokrotnie stawiano go przed sądem, dzięki znajomościom w najwyższych kręgach władzy i sowitym łapówkom był właściwie nietykalny.

Ciężko się robi na duszy od samego czytania, prawdaż? I taka jest opowiadająca historię Beatrice opera Różyckiego - ciężka, zapadająca w odbiorcę głębokim smutkiem i sprzeciwem wobec rażącej niesprawiedliwości, wobec szokującego zabójstwa i okrutnej kary. Operę po prapremierze w 1927 roku porównywano, ze względu na tragiczny koniec bohaterki i klasyczny we włoskiej operze konflikt miłosny tenor-baryton-sopran, do „Toski", a potem nawet krytykowano jako „polską Toskę" - według mnie zupełnie bez sensu. Licentia poetica Słowackiego, na którego wizji wymieszanej z faktami oparte jest libretto, zrobiła z historii nieszczęsnej dziewczyny szekspirowską tragedię ociekającą krwią i grozą, a najbardziej podobną do Makbeta. Pomysł Słowackiego na postacie trzech Furii to dosłownie skopiowane Czarownice przepowiadające Makbetowi i Bankowi przyszłość. A wzywanie ciemnych duchów i późniejsze wyrzuty sumienia wdowy po Cencim przypominają Lady Makbet, której zapachu krwi na małej ręce nie zmyją wszystkie wonie Arabii. Ale opera Różyckiego jest czymś więcej niż wzorce Pucciniego czy Szekspira.

Po pierwsze Furie - w mitologii greckiej to Erynie, których zadaniem było niestrudzenie ścigać zabójców, zwłaszcza tych, którzy podnieśli rękę na rodzica. W sztuce starożytnej Grecji najczęściej przedstawiano je jako przerażające staruchy z wężowymi włosami i przekrwionymi oczami. Tymczasem w wizji Różyckich oraz Marty Kluczyńskiej i Kamili Siwińskiej, odpowiedzialnej za obrazy i projekcje video podczas koncertu, trzy Furie są piękne, smukłe, zgrabne, młode i bardzo smutne. To Eumenidy, czyli Łaskawe, niemal łagodne i współczujące, to nie trujące nocne wiedźmy ziejące strasznym gniewem, tylko niosące emocje, szepczące ze sobą słusznie oburzone dziewczyny.

Bo przecież należało mu się. „Wyrwać chwasta" to najłagodniejszy komentarz na pedofili i gwałcicieli w mediach społecznościowych. Biedna Beatrice pisała o pomoc nawet do papieża, ale umył ręce. Cóż jej pozostało, jeśli nie podstęp, trucizna i sztylet w serce? Muzyka Różyckiego jest od pierwszych dźwięków niezwykle dramatyczna, poruszająca, wyrazista, namiętna - nie ma uwertury, od razu wpadamy w wir tragicznych zdarzeń, najgłębszych krzywd i rozterek. Dlaczego ją ukarano, chciałoby się zapytać, czy tylko dlatego, że działo się to pięćset lat temu na terenie Państwa Kościelnego? Nie, Beatrice stanęła wobec potworności ojcobójstwa, wobec zabicia ojca, świętości dającej życie.

Ohyda zbrodni pedofilskiej, a szczególnie kazirodczej, polega na złamaniu niewinnego serca i na tym, że nie umie ono wybaczyć sobie, że nie opuszcza go poczucie winy i poczucie krzywdy, że nie wierzy już, iż zasługuje na dobro. W genialnej muzyce Różyckiego świetnie wszystkie te nuty słychać: jest tragizm na linii ojciec-córka, gdzie wynaturzony incest jest pragnieniem miłości dziecka do rodzica i usprawiedliwianiem chorych żądz w sercu dorosłego; są wyrzuty sumienia świadomej kazirodztwa matki i jej jednoczesne pretensje wobec córki – takie matki, same w okowach sztokholmskich związków, zamiast bronić gwałconych dzieci, dodatkowo obwiniają je o dumę i hardość - zgroza. Beatrice przecież powinna kochać ojca i być posłuszna swemu padre padrone. Wszystko jest wywrócone do góry nogami – zbrodniarz winien wielu zbrodni zostaje zabity, lecz nigdy nie zostaje nazwany winnym, a sprzeciwiający mu się, krzywdzeni i pozostawieni samym sobie domownicy popełniają jedną zbrodnię, najstraszniejszą, za którą ponoszą okrutną karę jako winowajcy wobec prawa. Dlatego zabójczyni Beatrice, zrozpaczona, młoda i piękna, szybko stała się otoczoną zrozumieniem i współczuciem bohaterką ludu, eroina popolare.

Na niezwykłe piękno tego poruszającego wystawienia składa się geniusz jego wykonawców. Pierwsza wśród nich jest Kluczyńska, wytrwała orędowniczka przywracania scenom zapomnianych polskich oper. Dyrygentka prowadziła orkiestrę, solistów i cały zespół z ogromnym zaangażowaniem, wyczuciem i pasją. Wiedziona przez nią orkiestra, oprócz bólu i nieszczęścia, oddała także inne nastroje utworu: miłość i nadzieję pomiędzy Beatrice a Gianim, czy przepiękny, sielski obraz zakonnego ogrodu na początku drugiego aktu. Zgrany duet z Kluczyńską stworzyła Siwińska – niektóre ze stworzonych przez nią obrazów pozostaną ze mną na długo. Szczególnie przejmujące były projekcje znękanej twarzy Beatrix i tańczących powoli jak we mgle twarzy Furii oraz prosty kołnierzyk z krawatem bez twarzy - symbol czego? Ojca, ukochanego, mężczyzny, pana i władcy, determinującego los kobiety, skazującego na wieczne potępienie?

Magdalena Schabowska w tytułowej roli godnie uniosła jej ogromny dramatyzm - głos, twarz i sylwetka tworzyły spójną, majestatyczną i szlachetną całość. Ta partia jest bardzo trudna nie tylko ze względu na ładunek emocjonalny. Sopran spinto Schabowskiej idealnie pasował do roli zdeterminowanej i udręczonej córki, zwłaszcza w kontraście do rozhisteryzowanej, emocjonalnej matki, Lukrecji, którą pięknie zinterpretowała sopran koloraturowy dramatyczny, Karina Skrzeszewska. Baryton Szymon Mechliński był wspaniały i namiętny jako podły garbus Negri, który chce posiąść Beatrice nawet za cenę potępienia swojej i jej duszy - uwielbiam ten głos, ma wszystko: wyrazistość, dykcję, moc i squillo. Bardzo podobał mi się również tenor Łukasz Załęski jako Giano Giani, zwłaszcza w drugim akcie, gdzie pokazał prawdziwą pasję, i to, że miłość zmaże nawet hańbę i zbrodnię oraz osłodzi karę. Rolę okrutnika Cenciego odegrał Krzysztof Szumański; przekonywał mnie bardzo aktorsko jako ojciec-potwór, którego duszę toczy piekło, a który nie umie przestać krzywdzić. Zachwycił mnie Remigiusz Łukomski jako Padre Anselmo wprowadzając na scenę nieco ciepła i ludzkich uczuć, podobnie jak ujmujące - paradoksalnie - Furie, zwłaszcza mezzosoprany Magdalena Pluta i Roksana Maciejczuk - ta śpiewaczka jest jeszcze studentką i bardzo rozważnie, z pokorą buduje swoją wokalną karierę. Bardzo dobry był również Michał Romanowski w roli Inkwizytora. Wszyscy soliści wypadli wspaniale - ich poziom, niezależnie od rozległości partii, był bardzo wysoki, - także wykonujący pomniejsze role artyści chóru, na przykład śpiewający wyjątkowo pięknym tenorem Przemysław Cierzniewski jako Marzio.

Chór, jak zawsze idealnie przygotowany i świetnie brzmiący, wyśpiewywał pełne grozy komentarze oraz żarliwe i szczere modlitwy. Brzmiało to prawie prześmiewczo, nie dawały one ulgi, bo wszystko zawieszone było w sosie niedopowiedzianej winy, prawie bezkarności oprawcy, protegowanego jakiegoś wysokiego watykańskiego dostojnika. Przebrany za księdza łotr Negri to otwarta krytyka kleru, i nie jest to koncept współczesnych twórców, lecz sprawa ciągnąca się co najmniej od czasów Słowackiego, jak nie od czasów Beatrice, którą stracono w 1599 roku.

Forma koncertu, trudna w realizacji, była sporym wyzwaniem dla wykonawców, których dramaturgia opery wręcz zmuszała do czegoś więcej niż ekspresja koncertowa. Chwilami artykulacja śpiewaków nie pozwalała na rozumienie tekstu, a może to orkiestra czasem była za głośno, albo, co najbardziej prawdopodobne, język polski nie jest fonetycznie stosowny, nie jest stworzony do konwencji opery. Bardziej naturalnie brzmi w śpiewie jednogłosowym, solisty lub gminu, otwartą i prostą emisją polską, nawet jeśli opowiada śródziemnomorskie historie. Dlatego opera Różyckiego wykracza poza stylistykę znaną z kanonu Pucciniego i Verdiego, wykracza poza klasykę literatury Szekspira. Wielkie brawa i wdzięczność należą się twórcom nowoczesnej inscenizacji „Beatrix Cenci", że przywrócili życie tej wyjątkowej operze. Oby na stałe.

Beatrix Cenci – Ludomir Różycki – Opera w 4 aktach (5 obrazach)



Agnieszka Kledzik
Dziennik Teatralny Warszawa
14 maja 2024
Spektakle
Beatrix Cenci