Żeby przetrwać, trzeba czuć prawdziwie

Maja Kleczewska w "Braciach i siostrach" przez trzy godziny szuka dla nas nadziei po globalnej katastrofie. Jeden z aktorów rzucił rolą dwa dni przed premierą. Publiczność oklaskiwała pozostałych na stojąco.

W podziemnym garażu zebrała się grupa ludzi ocalałych z totalnej katastrofy. Widać, że ratowali się tak, jak stali - dziwka w szyfonach, futerku i na złotych szpilkach, mężczyzna w garniturze, inny w dresie.

Świat, który znali, przestał istnieć. Świat, który znali, trwa jeszcze w ich pamięci, przyzwyczajeniach i nawykach, wyuczonych rolach i konwencjach, ale powoli wszystko pogrąża się w chaosie. Kobieta, której dziecko umarło, jeszcze oszukuje się, że ono żyje.

Dziewczyna na wózku i jej matka jeszcze próbują odbudować dawno zerwane więzi. Staruszki - wieczne dziewczynki - jeszcze raz zatapiają się we wspomnieniach i niespełnionych marzeniach. Ale ten stary świat, który obiektywnie przestał już istnieć, rozsypuje się też w ich świadomości.

Co pozostało człowiekowi, który stracił wszystko? - pyta Maja Kleczewska. Kiedy nie ma już niczego i na Boga też raczej nie ma co liczyć (czy Bóg stworzył człowieka, czy człowiek wymyślił Boga?), kiedy wszystko straciło znaczenie, można jeszcze poszukać sensu istnienia w samym sobie. Ale żeby dotrzeć do tej prawdy, trzeba zejść w głąb własnej duszy i serca i odpowiedzieć sobie na pytanie: kim jestem.

Bez dotychczasowych kłamstw, bez oszukiwania siebie i innych, bez ulegania konwencjom i konwenansom. Jak androgeniczna istota, która odkrywa w sobie tyle samo kobiety co mężczyzny i chyba nareszcie znalazła spokój. Totalna katastrofa daje człowiekowi szansę, by wreszcie być prawdziwym i uczciwym - wobec siebie i innych - by dotychczasową pustkę wypełnić autentycznymi emocjami.

Bohaterowie Kleczewskiej instynktownie poszukują kontaktu z drugim człowiekiem, bliskości i bezpieczeństwa. "Przytul mnie" - wołają. Wyuczone w starym porządku, puste gesty, będące wyrazem swoistego handlu wymiennego, bez duchowej głębi i szczerości - zawodzą.

Trzeba czuć. Ale tak naprawdę. W jednej z ostatnich scen nagi mężczyzna krzyczy do splecionej z nim kobiety (to zarówno walka, jak i uścisk miłosny): "Mów sercem!". Nowy Adam ze swą grzeszną (bo jeszcze nie odrzuciła do końca starych reguł) Ewą u wrót raju? Może. Kleczewska nie daje jednoznacznej odpowiedzi. W finale, po oczyszczającym deszczu, bohaterowie zza pleców widzów wołają: "Co dalej, co dalej?"

"Bracia i siostry" to autorskie przedstawienie Mai Kleczewskiej i Łukasza Chotkowskiego. Przed premierą autorzy mówili o swych inspiracjach (Dostojewski i Czechow) oraz o metodach pracy z aktorami (ustawienia hellingerowskie i metoda 5 rytmów).

Dla widza dobrze, że nie musi rozbierać tego przedstawienia z przywołanymi na afiszu "Braćmi Karamazow" i "Trzema siostrami" w rękach. Na szczęście nie jest to przedstawienie erudycyjne. Metody pracy też widzowi są obojętne, bo on przychodzi na gotowe. I albo rozumie, o co chodzi, albo nie, albo daje się wstrząsnąć do głębi, albo pozostaje niewzruszony.

Jest w tym przedstawieniu wiele scen niesamowitych, ale są też chybione, męczące i nudne, które niepotrzebnie wydłużają spektakl do trzech godzin i nie pozwalają się pozbyć wrażenia, że chaos świata przedstawionego jest też chaosem twórczym, nad którym nie zapanowali do końca realizatorzy i wykonawcy.

Marcin Kowalczyk (gwiazda filmu "Jesteś Bogiem"), który miał zagrać gościnnie, po pierwszej próbie generalnej rzucił rolą. Taki gest dwa dni przed premierą nie jest przejawem odpowiedzialności, ale może kryje się za nim przekonanie, że widza nie zaproszono na gotowe.

Tym większe uznanie dla tych, którzy dostarczyli jednak autentycznych przeżyć - Sylwii Zmitrowicz, gościnnie występującej warszawskiej aktorki, która wstrząsająco zagrała matkę zmarłego dziecka; Zofii Bielewicz, która w zadziwiający sposób przemienia się z porażonej paraliżem staruszki w naiwną i radosną 20-latkę; Grażyny Misiorowskiej za odwagę przeobleczenia tego, co osobiste, w sztukę, Judyty Paradzińskiej.

Przede wszystkim jednak dla Marty Nieradkiewicz, dziewczyny na wózku. To jedna z najważniejszych postaci, która najbardziej uosabia indywidualną duchową przemianę dokonującą się w obliczu katastrofy.

Jest w jej grze niezwykła wrażliwość, czystość, szczerość i prawda. To świetnie, że ta niezwykle utalentowana aktorka dołączyła do opolskiego zespołu.



Iwona Kłopocka - Marcjasz
Nowa Trybuna Opolska
15 stycznia 2013
Spektakle
Bracia i siostry