Zemsta smakuje jak piołun

Niczym Konrad Wallenrod wkrada się w łaski księcia, uprzedza jego wyuzdane zachcianki, aby w najmniej spodziewanym momencie zadać mu śmiertelny cios. Samotny spiskowiec, udając rozpustnika, sam jednak się nim staje. Kąsek dla teatru niebywały

Mimo to "Lorenzaccio" Musseta rzadko pojawia się na afiszu i nic dziwnego, bo to dramat ogromny, prawie sto postaci, 40 zmian scenicznych, pisany z osobliwym podtytułem "Teatr w fotelu", na przekór panującym konwencjom. Przed reżyserem stawia wyzwanie wykrojenia z tego ogromnego materiału własnego scenariusza, podporządkowanego własnej myśli inscenizacyjnej. Dla Francuza wyzwanie tym większe, bo w tytułowej roli występował legendarny Gerard Philipe, z którym za młodu chciał się mierzyć Jacques Lassalle, wracający po latach do tego fascynującego tytułu.

Jak w poprzednich inscenizacjach w Narodowym ("Tartuffe", "Umowa") Lassalle przy pomocy Doroty Kołodyńskiej wypatroszył scenę, a nawet ją nieco powiększył, sugerując zmiany przestrzeni swego rodzaju tańcem zastawek - spatynowanych luster. Dzięki temu prostemu zabiegowi scena ogromniała i malała, stawała się kramami kupców, komnatą księcia z monstrualnych rozmiarów łożem rozkoszy, wnętrzem komnaty Lorenza, w której zagłębieniu dokona się mord rytualny mściciela, cmentarzem z otwartym grobem, salą koronacyjną i ogromnym placem florenckim, gdzie Lorenzo daremnie dobija się do swych politycznych przyjaciół, potwierdzając to, co już wiedział: że nikt nie pospieszy z pomocą ojczyźnie uzależnionej od obcych potęg.

Zharmonizowanie widowiska, jego orkiestracja, zmienny rytm, łączący kameralne starcia głównych bohaterów ze scenami zbiorowymi karnawału, spisku i politycznych intryg, budzi szacunek, a kluczowe sceny porywają wynalazczością i ostrością wymowy: akt zemsty całkowitej, mroczna scena w komnacie Lorenza z teatralną ucieczką od dosłowności czy też monumentalna scena koronacji nowego władcy, brata zabitego księcia, z bliźniaczym obliczem Zbigniewa Zamachowskiego. Razem z Marcinem Hycnarem stworzyli pełen dwuznaczności, mocny duet.

Polityczny wydźwięk przedstawienia, aktualizujący opowieść o niegdysiejszych konfliktach we Florencji, został wzmocniony przez drugi duet, dialogi kupców (wyśmienici Jerzy Łapiński i Henryk Talar), ironiczny komentarz do świata wielkiej polityki, i misterne gry manipulanta, kardynała Cibo (Janusz Gajos). Jego moralną przeciwwagą była matka Lorenza, jedyna postać bez skazy. Ewa Wiśniewska, dysponując nader skąpym materiałem, tchnęła w tę jednowymiarową postać prawdę życia, ukazując rozpacz matki nad upadkiem syna. Mniej przekonująco wypadła opozycja polityczna (u Musseta też słaba), Wiesław Komasa nie czuł się najlepiej w Mussetowskiej retoryce, podobnie jak Beata Ścibakówna nie nadała margrabinie Cibo rysów drapieżcy, ale poprzestała na deklaracjach.

"Lorenzaccio" Lassalle\'a to opowieść o władzy, która zatruwa serca i umysły, o uwodzicielskiej sile zła. Przedstawienie wielkiej goryczy, z szekspirowskim rozmachem snujące opowieść o uniwersalnych mechanizmach władzy i upadku, który człowiek sam może sobie zgotować. Tego mocnego wydźwięku nie obniżają ani słabsze tempo pierwszej części, ani niedoskonałości aktorskie. A wreszcie: gdzie poza operą możemy na scenie oglądać takie tłumy, tak wprawną ręką prowadzone?



Tomasz Miłkowski
Przeglad
27 maja 2011
Spektakle
Lorenzaccio,