Zło czai się w każdym
Intrygi, których stawką jest śmierć lub życie, puste frazesy, fałszywe, mroczne intencje - świat "Biesów", najnowszej premiery Teatru Miejskiego w Gdyni, przeżarty jest złem, które opanowuje bohaterów jak choroba. Z wszechogarniającego zła udało się jednak wyrwać artystom Miejskiego, bo zwłaszcza w drugim akcie zaprezentowali oni naprawdę dobre przedstawienie."Biesy" Fiodora Dostojewskiego w realizacji Teatru Miejskiego w Gdyni to mieszanka destrukcyjnej siły ambicji, toksycznych ideologii i fatalnych zauroczeń z zapowiadaną, niemal unoszącą się w powietrzu zbrodnią. Czy Mikołaj Stawrogin, zepsuty, piękny młodzieniec, dekadent i bawidamek faktycznie widzi wszędzie małe biesy, które opanowują go i podszeptują najstraszniejsze scenariusze? Czy może to tylko kolejna jego gierka albo naiwna próba usprawiedliwienia swojego zachowania lub postępująca choroba psychiczna? Tego nie wiadomo. Jednak Mikołaj to człowiek szalenie niebezpieczny. Jego pomysły rozpalają gorące głowy przyjaciół o rewolucjonistycznych zapędach, szczególnie nie mniej zdeprawowanego od Stawrogina demonicznego Piotra Wierchowieńskiego.
Wszystko zaś dzieje się na rosyjskiej prowincji. Stawrogin właśnie wraca z otoczonego szeregiem obyczajowych skandali pobytu w Szwajcarii. Wraz z nim w domu Barbary Pietrownej, matki Mikołaja, pojawia się jego przyjaciel Piotr, syn beznadziejnie zakochanego w Barbarze leciwego Stiepana Trofimowicza. W rodzinne strony powracają również Liza i Dasza, dawne uczennice Stiepana, które jak magnes przyciąga młody Stawrogin. Pogłoski o ekscesach Stawrogina, rozpuście i małżeństwie z kulawą dziewczyną ekscytują tu wszystkich. Mikołaj ku przerażeniu matki już podczas powitania wywołuje skandal, ośmieszając jednego z obecnych.
Na zmienionej na potrzeby spektaklu widowni Miejskiego do połowy sali widnieje kilkunastometrowy podest, którym bohaterowie zmierzają na scenę. W ascetycznej wręcz, minimalistycznej scenografii Marka Brauna wyróżnia się wiszące z tyłu sceny lustro, działające w niektórych momentach spektaklu jak lustro weneckie (m.in. podczas rozmowy Stawrogina z Tichonem, czy pojedynku z Gaganowem). To jednak na aktorach spoczywa zadanie, by stworzyć wyabstrahowany świat pełen zła, za rekwizyty mając stół, kilka krzeseł i ustawioną pod lustrem kanapę.
Reżyser Krzysztof Babicki do "Biesów" wraca kolejny raz - przed ponad dwudziestoma laty realizował ten spektakl w Teatrze Wybrzeże (w Gdyni powtarza wiele chwytów z gdańskiego przedstawienia - m.in. śmierć Lizy), w 2002 roku wystawił go także w Teatrze im. Juliusza Osterwy w Lublinie (tam skupił się na politycznym i terrorystycznym wydźwięku tekstu w adaptacji Alberta Camusa i tłumaczeniu Joanny Guze, z których skorzystał również teraz). Spektakl skupiony jest na bohaterach - nie ma charakterystycznej dotąd w scenicznych adaptacjach prozy u Babickiego postaci narratora. Bohaterowie w pierwszych kwestiach witani są przez pozostałe postaci, by ułatwić widzom rozeznanie. Mimo to mnogość wątków i bohaterów w pierwszej części spektaklu przytłacza i nie ułatwia śledzenia akcji przedstawienia. Jednak przez cały pierwszy akt historia Stawrogina i pozostałych pachnie papierem a nie scenicznym dramatem. Winna temu jest rwana, bardzo nierówna dramaturgia, budowana niekiedy usilnie przez ciekawą skądinąd muzykę, przygotowaną przez Marka Kuczyńskiego.
Nie przeszkadza to aktorom pokazać się z bardzo dobrej strony. Zwraca uwagę kasandryczna, na swój sposób nieobecna, szalona Maria Timofiejewna obdarzona przez Monikę Babicką dziką, nieposkromioną energią żeńskiej wersji jurodiwego. Zdecydowanie najlepszą rolę w Teatrze Miejskim buduje Maciej Wizner, którego Piotr Wierchowieński tylko z pozoru jest marzącym o potędze i władzy nieszkodliwym błaznem, w praktyce to cyniczny manipulator i bezwzględny morderca. Prawdziwa emanacja tytułowego biesa. Ciekawą rolę drugoplanową "nawróconego" po wizycie na Zachodzie byłego rewolucjonisty Szatowa gra Rafał Kowal. Swoje udane epizody mają też Marta Kadłub (Dasza), Dariusz Szymaniak (Kiryłow) i Grzegorz Wolf (Lebiadkin). Spory potencjał tkwi w debiutującej w Teatrze Miejskim studentce PWSFTViT w Łodzi Aleksandrze Przybył (od autora kostiumów Sławomira Smolorza otrzymała zdecydowanie najciekawsze, znaczące kreacje).
Pewnym rozczarowaniem jest rola kluczowego bohatera - Mikołaja Stawrogina - w wykonaniu Szymona Sędrowskiego, na tle innych jego kreacji w Teatrze Miejskim niczym się nie wyróżniająca. Sędrowski usiłuje pokazać swojego bohatera jako człowieka targanego namiętnościami, miotającego się wobec kaprysów, namiętności i szlachetnych porywów serca. Momentami podporządkowującego się biernie biegowi zdarzeń, kiedy indziej biorącego los własny i innych w swoje ręce. To jednak bohater ani przesadnie ciekawy, ani intrygujący, bliźniaczy do wielu wcześniejszych ról Sędrowskiego.
Nieco w oderwaniu od wątku romansowo-zbrodniczego i najmniej ciekawego politycznego rozgrywany jest wątek miłosny między Stiepanem Trofimowiczem (wracający do aktorstwa po 11 latach Jerzy Kiszkis) a Barbarą Pietrowną (Dorota Lulka). Kiszkis gra nieporadnego safandułę, snującego marzenia o związku z właścicielką domu, w którym mieszka od 20 lat z przyjaciółką Barbarą, ale pisze do niej listy, bo nie potrafi mówić o tym, co czuje. Dorota Lulka w postaci Barbary buduje najlepszą rolę spektaklu - to postać pełnowymiarowa, pełna macierzyńskiej miłości i lęków o syna, pomieszanych z trudnym do ujęcia w konwencjonalne ramy uczuciem, którym darzy Stiepana. Lulka w każdym momencie gdy jest na scenie przyciąga uwagę i jest najjaśniejszym punktem dobrze prezentującego się w całości zespołu Miejskiego.
W znacznie lepszym, skondensowanym drugim akcie podziwiamy nie tylko zdolności aktorów, ale też kilka świetnych zabiegów inscenizacyjnych, z niezwykle mocną, dobitną i udaną puentą na czele. I choć przedstawienie Teatru Miejskiego raczej skłania do pesymistycznej refleksji, że to właśnie zło ostatecznie triumfuje, to jego destrukcyjna siła jest przecież mieczem obosiecznym. Warto tę wiwisekcję zła zobaczyć choćby dlatego, że tradycyjnego teatru, popartego dobrym aktorstwem i będącego prawdziwą, nawiązującą do antycznego dramatu tragedią jest obecnie jak na lekarstwo.
Łukasz Rudziński
Trojmiasto
25 listopada 2014