Złość na nicość

W świecie odrealnionej śmierci i wirtualnej miłości Kleczewska i Pęcikiewicz wierzą, że tylko teatr umożliwia doznanie rzeczywistego przerażenia i odrazy.

Monika Pęcikiewicz i Maja Kleczewska zrobiły swoje nowe przedstawienia - jedna sięgnęła po starego Szekspira, druga po świeżą Jelinek. Niby dwa odmienne światy i poetyki, a miałem wrażenie, jakbym oglądał jeden spektakl. Podejrzewam, że obie panie wybrały "Sen nocy letniej" i "Babel" [na zdjęciu] ze względu na ich niebezpieczną pojemność, otwartość tekstów na reżyserskie interpretacje. 

W "Śnie..." Szekspira śnią się przecież wszystkie rodzaje miłości, odnajdują się wszyscy możliwi kochankowie każdej epoki. A monstrualny językowy chaos "Babel" Jelinek przywołuje grecką formułę nekyi - wywoływania umarłych od początku świata, oddawania im głosu, słuchania nieskończonych złorzeczeń.

W obu przedstawieniach główną scenografię stanowią ludzkie ciała. U Pęcikiewicz jesteśmy w pornoatelier, gdzie Oberon reżyser (Adam Cywka) kręci z pomocą Puka (Marcin Pempuś) radykalną wersję "Snu nocy letniej". Od gotowego filmu bardziej go jednak nęcą obyczajowe przekroczenia podczas prób, namawianie aktorów do scen nagości, masakrowanie ich psychiki. Rząd białych patyków - las ateński - staje się świadkiem cierpień w tej międzyludzkiej izbie tortur. Narzędziem kaźni jest tu włączona kamera, znak obecności obserwatora. Porno, w które zmienia się tekst Szekspira, ma jednak charakter postseksualny, nadmiar możliwości uniemożliwia jakiekolwiek spełnienie. Noc świętojańska znajduje swoją kulminację w sztucznej, wyreżyserowanej orgii odgrywanej posłusznie przez pluton kochanków przebranych w cieliste kombinezony.

Seksualna rzeźnia przegląda się w rzeźni wojny, bo u Kleczewskiej/Jelinek "tak zwana ludzkość w obłędzie" nie zbudowała razem żadnej wieży języków, Babel przybiera tu formę wykafelkowanego prosektorium z podłogą zalaną wodą. Na metalowych wózkach ożywają niespodzianie czekające na identyfikację nagie zwłoki żołnierzy i terrorystów. Kleczewska, idąc za sugestią Jelinek, dzieli spektakl na trzy części. W pierwszej oglądamy karkołomną układankę strzępów ludzi i słów oraz zanikających monologów wygłaszanych przez martwych bohaterów. W drugiej narasta bluźniercza pasja z antylamentem matek nad ciałami umarłych synów zakończona konduktem pogrzebowym chóralnie skandującym i melorecytują-cym poetyckie inwektywy. W ostatniej odsłonie spektaklu pomazany krwią i gównem trup Piotra (Sebastian Pawlak) śpiewa kilkanaście wściekłych i cynicznych pieśni, jego koncert jest pastiszem tak zwanej zaangażowanej muzyki pop.

"Sen nocy letniej" trwa 2 godziny i 40 minut bez przerwy, "Babel" - ponad 3. Tu i tu jesteśmy dosłownie uwięzieni na widowni, zbombardowani obrazami i głosami, zaszczuci obscenicznością i przymusem patrzenia na cierpienie, intymność i rozkład. Co najważniejsze, ani Pęcikiewicz, ani Kleczewska nie mierzą w skandal. Drastyczności na scenie nie mają sprowokować widzów - graniczne sytuacje komponowane są tak, jakby były czymś tak naturalnym jak oddychanie.

W tym teatrze robionym przez kobiety ani razu nie miałem wrażenia, że kobiety są tu przedstawione wyłącznie jako ofiary. Kleczewska i Pęcikiewicz wychodzą poza płeć i są przez to jeszcze okrutniejsze. I choć reżyserka "Snu nocy letniej" pokazuje seks, czyli gwałt, od żeńskiej strony, akcentuje ból ofiary i jej otępienie, nie stroni przecież od szyderstwa z kobiet. Dagmara Mrowieć (Helena) biega po scenie w idiotycznych rajtuzach z prześwitującymi białymi majtkami, niekompletna, śmieszna, wulgarna. Sztucznie postarzona Ewa Skibińska (Tytania) wciąga na siebie wyszczuplającą bieliznę, jakby naciągała skórę innej kobiety; nie mogąc wzbudzić pożądania u Spodka (Adam Szczyszczaj), pociera kroczem o róg wersalki. Z kolei Kleczewska rozmontowuje na kawałki mit Mater Dolorosa, pokazuje kobiety w scenach gadania z trupami nagich synów. Matki (Marta Nieradkiewicz, Karolina Adamczyk, Małgorzata Witkowska) animują ciała swoich umarłych bohaterów, jakby to były lalki służące zabawie małych dziewczynek.

I Kleczewska, i Pęcikiewicz stosują podobne strategie w pokazywaniu człowieka. To już nawet nie redukcja aktora do nagiego ciała, to próba obdarcia go ze skóry. Męska nagość znaczy tyle samo co nagość trupa. Zdeseksualizowane ciało w "Śnie..." jest sygnałem do agresji, bo nie tyle wydaje się bezbronne, ile świadomie przyciągające skazę i cios. Nagość u Kleczewskiej jest powidokiem życia na chwilę przed ostatecznym rozpadem. Reżyserka osiąga niezwykły efekt - ciała aktorów zdają się tracić integralność, rozpadają się na połcie mięsa, pocięte kawałki istot ludzkich, które żyją, ruszają się, próbują mówić przez rany.


W świecie odrealnionej medialnie śmierci, w czasach wirtualnej miłości Kleczewska i Pęcikiewicz wierzą, że tylko teatr oferuje nam doznanie rzeczywistej odrazy. "Sen nocy letniej" to tak naprawdę antyporno, za pomocą którego podmieniliśmy pożądanie innego ciała na chęć jego upokorzenia. Ponieważ nie mamy wpływu na czynienie dobra, zostaje zarządzanie złem, które już się zdarzyło. Przemoc i gwałt nie są przyrodzone naturze człowieka, podobnie jak miłość; wszystko to naśladujemy, powtarzając mechanikę natury. Jestem trupem, jestem ciałem, jestem cyckami, jestem penisem. "Babel" z kolei tworzy pojęcie postśmierci - czyli śmierci niezakończonej, odradzalnej w każdej chwili, wielokrotnie zacierającej linię dzielącą ją od życia.

Siedząc na obu przedstawieniach, miałem poczucie, że choć byliśmy jedną widownią, nie tworzyła się żadna wspólnota ofiar. Ogłuszony obrazami ze sceny każdy podświadomie budował szklany klosz wokół siebie, nie chcąc, by go ktokolwiek dotykał. Jakby bał się osoby siedzącej obok. Teatr zaś nie ocalał, nie likwidował tego lęku. Przeciwnie, dawał psychiczną niewygodę, dopowiadał naszą samotność.

Pęcikiewicz i Kleczewska nie wierzą w teatr jako narzędzie w służbie moralności. Wbrew pozorom nie dobierają się do samego sedna egzystencji, bo w ich światach sedno nie jest prawdą. W sednie tkwi po prostu skumulowana złość na nicość



Łukasz Drewniak
Przekrój
23 kwietnia 2010