Zmęczeni strachem w oblężonym kraju

Przemoc, strach, panika, ból, śmierć i determinacja - obraz dzisiejszej Białorusi w spektaklu "Bialoruś Obrażona" łączy w sobie wszystkie te elementy. Przejmujący, nowocześnie pokazany, wciągający spektakl jest ważnym głosem o współczesnej Europie.

Jerzy Jan Połoński od początku tworzył wersję filmową spektaklu. "Białoruś Obrażona" to w połączenie Teatru Telewizji i teledysku. Dynamiczne, krótkie sceny pozawalają nam przenosić się z miejsca na miejsce i niemal symultanicznie oglądać przebieg wydarzeń, a dzieje się dużo.

Po sfałszowanych wyborach prezydenckich na Białorusi w ubiegłym roku na ulice miast wyszli zdesperowani ludzie. Rządzący Białorusią niezmiennie od 26. lat prezydent Aleksandr Łukaszenka rozkazał brutalnie tłumić ich protesty, a represje aparatu władzy dotknęły tysięcy obywateli. Andrei Kureichik stworzył w „Białorusi obrażonej" sztukę interwencyjną. Więcej w niej rzeczywistości niż fikcji. Nie przepadam za teatrem publicystycznym, teatrem, w którym dosłowność bierze górę nad sztuką wyobraźni, nad głębszą refleksją. W "Białorusi Obrażonej" nie doświadczam żadnych tego rodzaju emocji, chociaż oglądam coś w rodzaju kroniki wydarzeń. To zasługa bohaterów, którzy nie są papierowymi postaciami, ale ludźmi z krwi i kości.

To również zasługa reżysera, który skupia się na bohaterach i pokazuje drastyczność sytuacji nie epatując jednocześnie krwią i przemocą, o co nie jest trudno w takich spektaklach. Wszystko jest tu zaledwie zarysowane, zagrane, zawarte w emocjach, a mimo to mocne.

Wybory prezydenta na Białorusi i powyborcze protesty przez wiele miesięcy zajmowały ludzi w całej Europie i nie tylko. W tej sztuce mamy możliwość zobaczyć, jak to wyglądało z perpsektywy zwykłych ludzi stojących po dwóch stronach barykady. Wchodzimy głęboko w ich świat, na co pozwala forma tego spektaklu. Jesteśmy w siłowni, w której ćwiczą młodzi milicjanci przechwalając się swoimi wyczynami. Wydaje im się, że są patriotami, bo bronią władzy, ale przy tym mają sporo frajdy, bo mogą się wyżyć na innych, pokazać swoją siłę, bo w grupie przecież siła. Oglądamy młode kobiety szykujące się na wesele, bezstrosko rozmawiające o sukienkach. Ich beztroska skończy się, kiedy wyjdą na ulice i zderzą się z brutalną rzeczywistością, czyli z milicjantami zdecydowanie przekraczającymi własne uprawnienia. Widzimy dyrektorkę szkoły (bardzo dobra Aleksandra Maj), która za wszelką cenę pragnie utrzymać swój status społeczny i dotrwać do emerytury. Staje na czele komisji fałszującej wybory, bo w jej przekonaniu robi to "dla dobra sprawy". Widzimy też samego Łukaszenkę w domu, jego strach i panikę, kiedy przez chwilę myśli, że tym razem to koniec. I jego syna, który jest typowym dzieckiem dygnitarza żyjącym w szklanej bańce.

Wydarzenia przyspieszają. Wiemy, że dojdzie do konfrontacji, że emocje tych ludzi będą musiały znaleźć ujście, zderzyć się sobą. Wiemy, że nadciąga coś złego, coś nieuniknionego. Kto tym razem wygra? Protestujący czy władza? Te pytania zadajemy sobie oglądając każdy konflikt na świecie. Te pytania zadawaliśmy sobie w 1980 roku, kiedy chodziło o nas samych i zadajemy je sobie w 2021 roku, kiedy znowu chodzi o nas samych. Nie zawsze jest tak samo drastycznie, ale zawsze chodzi o to samo - o wolność jedności, o prawa człowieka, o uczciwość i człowieczeństwo.

Trudno jest zrobić spektakl ocierający się mocno o politykę bez politykierstwa. Zarówno autorowi tekstu, jak i reżyserowi, udało się znaleźć taką formę, która wydaje się idealna. Wykorzystując nowoczesne technologie, ujęcia typowe dla filmu czy teledysku, Jerzy Jan Połoński nie zapomniał, że jesteśmy w teatrze, że patrzymy na ludzi i chcemy widzieć ludzi, a nie aktorów odgrywających role.

Nie należy zapominać również o wydźwięku społecznym, jaki niesie ze sobą "Białoruś Obrażona". Dzisiaj chodzi o Białoruś, a jutro...



Małgorzata Klimczak
Dziennik Teatralny Szczecin
9 lutego 2021