Zmiany w świecie Dulskich

Jak wyglądałaby dziś Aniela Dulska, dlaczego Felicjan milczy, a przede wszystkim, jak rodzinka poradziłaby sobie z prawami rynku i spektaklu, obejmującymi współcześnie niemal wszystkie sfery naszego świata, a przede wszystkim z podstawową zasadą celebrytów, że istnieje się tylko wtedy, gdy inni o nas mówią? I wreszcie, jak moralność Dulskiej sprawdziłaby się w świecie, który ze skandalu uczynił jedną z głównych form ekspresji?

Takie i tym podobne pytania towarzyszą widzom kolejnych inscenizacji "Moralności pani Dulskiej" Gabrieli Zapolskiej. Odpowiedzi prowadziły do rozmaitych metamorfoz utworu. Główna bohaterka była już "kalibanem w spódnicy" (według określenia Tadeusza Boya-Żeleńskiego), udręczoną przez system kobietą, która działa wyłącznie dla dobra dzieci - oszczędza i zabiega, by jak najwięcej wydrzeć wrogiemu światu, ale również współczesną bizneswomen, zadbaną i zorientowaną w tym, co można, co wypada i co należy. A widzowie śmiali się z Zapolska lub współczuli jej postaciom, byle tylko zmieścić się w rytmie niezwykle sprawnie napisanych scen. Według autorki, tytułowa postać przypominała trochę oksymoron, skonstruowana ze sprzecznych czynników (była to przecież imienniczka anielskich postaci, od których roiło się w ówczesnej literaturze), ale budząca jadowity śmiech sprzeciwu swoim istnieniem.

Na deski częstochowskiego teatru sztuka Zapolskiej powróciła po 16 latach, tym razem w opracowaniu Eweliny Pietrowiak, by zachwycić niekłamanym urokiem klasyki. Okazało się bowiem, że utwór napisany w 1906 roku wciąż opowiada o ważnych sprawach, choć w tym czasie wielokrotnie zmieniał się ustrój polityczny, mody kulturalne, a przede wszystkim pozycja kobiety w społeczeństwie. Reżyserka nagradzana za przedstawienia w różnych nurtach nie zaatakowała Zapolska współczesnych kołtunów ani nie uczyniła z przerabianej spódnicy Dulskiej sztandaru jakiejś opcji politycznej (choć w dzisiejszym teatrze i to pewnie byłoby możliwe), ale postanowiła zadumać się nad bohaterką, która jak nikt inny wyjaśniła ludziom, po co mają dom. Ołówek Eweliny Pietrowiak spowolnił farsowe tempo; dzięki temu karykatura matki Polki początku XX wieku stała się bardziej nostalgiczna i zaczęła budzić współczucie. Ostateczna obsada aktorska doskonale wywiązała się z powierzonych zadań, od debiutującej Eweliny Rucińskiej (Hanka; gościnnie), aż do Tadrachowej, granej przez Czesławę Monczkę.

Poważne potraktowanie Dulskiej pozwoliło odnaleźć w tekście wiele miejsc nadal aktualnych. Tragifarsa Zapolskiej przestała być mechanizmem do budzenia śmiechu, mimo że występują tu miejsca naprawdę zabawne, a stała się zwierciadłem współczesności wraz z dominującymi w niej coraz wyraźniej wartościami mieszczańskimi. Taki cel przyświecał wolontariuszom, którzy już od wejścia do teatru usiłowali złapać wzrok widzów w trzymane lustereczka, by uzmysłowić, że także lustro sceny będzie odbijało ich współczesność, w której warstwa średnia zdobyła pozycję dominującą i to ona wyznacza zasady postępowania.

Aniela Dulska Agaty Ochoty-Hutyry wpisała się w tradycję rehabilitowania tej postaci, obecnej w polskim teatrze chyba od czasów inscenizacji Stanisławy Perzanowskiej ze Stefanem Jaraczem w Teatrze Aktora, przeciwko której protestował przywoływany już Boy-Żeleński. Ale jednocześnie aktorce udało się nieco ten wizerunek skomplikować. Dulska kocha syna miłością ślepą i bezwarunkową, użala się, że nie może on zrobić kariery w biurze prawniczym (co uruchamia trwającą od jakiegoś czasu dyskusję na temat dobrej i złej miłości rodzicielskiej), a przy tym za wszelką cenę usiłuje ochronić rodzinę przed złą sławą i jakimkolwiek skandalem. Według niej, nazwisko jest bowiem głównym majątkiem rodziny, dlatego Zbyszko zaczyna pełnić rolę swego rodzaju inwestycji. Bez większych oporów wierzymy deklaracjom głównej bohaterki, że bez niej rodzina przestałaby istnieć, choć niekoniecznie z powodów finansowych. Ojciec wyznacza bowiem margines tego świata i jest w domu niemal zupełnie nieobecny.

Główna bohaterka to piękna i zadbana 40-latka, której mąż nie rozumie i prawdopodobnie już z nią nie sypia. Niewygodny w czasach Zapolskiej temat inscenizacja niedwuznacznie eksponuje za sprawą sypialni Dulskiej, umieszczonej w lewym kącie tuż przy widowni. Obserwując bohaterkę na scenie, można nabyć przekonania, że przeżywa ona chwilowy kryzys; staje się coraz cichsza, refleksyjna, a momentami jakby nieobecna. Spodziewamy się nawet jakiejś wewnętrznej metamorfozy i rozumiemy to, ponieważ życie jest bardziej skomplikowane niż wypowiadane przez Dulska porady na każdą okazję.

Na scenie Pietrowiak pokazała dość zamożny i nowoczesny salon utrzymany w kolorze srebrzystoszarym, urządzony stylowo i ze smakiem, który odmienia się za sprawą gry światłem, np. w czasie tańca Hesi ze Zbyszkiem przypomina dyskotekę albo ówczesne tinglem-tanglem. W takiej przestrzeni niedziałający piec kaflowy staje się elementem marginalnym i trochę niewiarygodnym. Spuścizną po genologicznej niejednorodności (Zapolska nazwała swój utwór tragifarsą) było subtelne zaznaczenie pięciorga drzwi: wejściowe, od kuchni i do trzech sypialni, z czego dwie widoczne na scenie. Dzięki temu wzmożony ruch w finale aktu II nadal spełniał farsowe funkcje.

Podobnie jak przestrzeń rozwiązano zagadnienie kostiumów (Katarzyna Nesteruk). Były one delikatnie uwspółcześnione: dobrze skrojony garnitur Zbyszka (Daniel Misiewicz, gościnnie) z lekko świecącego materiału, trzyczęściowy garnitur Felicjana (Antoni Rot) i jego laska, którą ojciec ,o wybija rytm, siedząc na krześle w salonie i w ogóle nie podejmując spaceru, stylizowane i niezwykle gustowne stroje Anieli, dość odważny strój Juliasiewiczowej (obowiązkowe spodnie), a także piżama z olbrzymim kapturem dla Meli, co podkreślało jej introwertyczne usposobienie.

Tragedią tego świata jest brak alternatywy, co więcej, wydaje się, że Aniela jest czymś najlepszym, co mogło przydarzyć się tej rodzinie, nawet jej skąpstwo i chciwość okazują się skrajnym przejawem zapobiegliwości. W salonie, najbardziej publicznym miejscu rodzinnego domu, Dulska stara się być stanowcza, a nawet brutalna, ale sypialnie pokazują, że ani ona, ani Zbyszko nie do końca akceptują przydzielone im role. To ich przystań, gdzie można zapalić, zapomnieć o obowiązkach, a nawet ukryć się przed napierającym światem, który za sprawą przychodzących wdarł się już do salonu. Alternatywną dla takiej Dulskiej na pewno nie są jej córki. Te przerażają. Naiwności i głupoty Meli nie rozładowuje nawet doskonała gra Oriany Soiki (gościnnie), która pozbawiła bohaterkę tak chętnie przypisywanej jej ślamazarności, co zazwyczaj wzmacniało kontrast dziewczynek. Dzięki temu postać stała się nieco bardziej prawdopodobna, ale wciąż drażniąca mimo, a może właśnie z powodu, wyjątkowej prostoduszności i poczciwości. Zresztą chyba od początku Mela miała być satyrą na obecność sfer stabuizowanych w rodzinach mieszczańskich, niemal doskonałym produktem niemówienia o wielu sprawach przy dzieciach. Natomiast Hesia (Sylwia Karczmarczyk) zapowiada tradycyjną Dulska. To ona wrzeszczy na Hankę bez powodu i wydaje jej absurdalne polecenia tylko po to, by móc rozkoszować się przewagą pozycji społecznej.

Oczywiście, jest jeszcze Juliasiewiczowa (Agata Pruchniewska), wprawdzie z Dulskich, ale jakże odmienna. Bardziej cyniczna i wypolerowana. Ona nie tyle schodzi światu z oczu, by jak ciotka szukać schronienia w sypialni-samotni, ale próbuje czerpać z życia pełnymi garściami. Aniela Dulska prawdopodobnie nie potrafiłaby zdradzić męża, choć z jego strony pewnie byłaby gotowa ścierpieć niejedno. Juliasiewiczowa działa inaczej. Jest konsekwentna, brutalna, ociera się o wulgarność i dlatego to właśnie ona ostatecznie przejmuje dowodzenie wobec bezradności domowników. Bez skrupułów dąży do minimalizacji strat.

Ostatecznie inscenizacja Pietrowiak zbliża się ku tragedii, chce zdiagnozować współczesność i chyba nie wierzy w możliwość jej naprawy. Wszak dziś moralność Dulskiej już nikogo nie szokuje.



Joanna Wrośka
Śląsk
9 lipca 2014