Znaleźć wspólny obszar odczuwania
"Niezależnie od metod, zawód aktora daje mi wolność. Pozwala mi na bycie kimś zupełnie innym, pozwala na odlot, szaleństwo. Rozwija mnie i uwrażliwia. Praca ta daje mi też pieniądze, za które żyję - to też rodzaj wolności" - z Sebastianem Pawlakiem, aktorem TR Warszawa, rozmawia Wiesław KowalskiNiejednego zapewne zdziwi fakt, że swoją przygodę z teatrem rozpoczynał Pan w 1996 roku w Teatrze Dzieci Zagłębia w Będzinie, który wszystkim kojarzy się bardziej z teatrem lalkowym niż dramatycznym.
Tak, to prawda. Ponieważ nie dostałem się do państwowej szkoły teatralnej, rozpocząłem naukę w dwuletniej szkole prywatnej. I po jej ukończeniu, ponieważ bardzo nam zależało by uprawiać ten zawód, całą grupą zaangażowaliśmy się do teatru w Będzinie, którego dyrektor obiecał stworzenie sceny dramatycznej. Zagraliśmy wspólnie w „Nocy tysięcznej drugiej” Cypriana Kamila Norwida i w bajce „Trzy białe strzały”… Po roku całą grupą przenieśliśmy się do Czeskiego Cieszyna, gdzie na Scenie Polskiej graliśmy dużo w tzw. dramatycznym repertuarze.
W Cieszynie doszło do spotkania z Robertem Czechowskim, z którym następnie pracował Pan w Grudziądzu i Kaliszu.
Tak, zagrałem Lizandra w „Śnie nocy letniej” w jego reżyserii. Po trzech latach pracy w Czeskim Cieszynie zdałem aktorski egzamin eksternistyczny. Od Roberta Czechowskiego otrzymałem wówczas propozycję współpracy z jego Teatrem Osobowym, który wygrał konkurs na prowadzenie sceny teatralnej w Grudziądzu. A kiedy po roku Czechowski otrzymał dyrekcję w teatrze kaliskim powędrowałem razem z nim do Bogusławskiego.
Myślę, że Kalisz był bez wątpienia przełomowym momentem w Pana artystycznym życiu. Tam doszło do Pana pierwszego spotkania z Mają Kleczewską i wspólnej pracy nad rolą Franza Woyzecka w dramacie Georga Büchnera, która została w 2006 roku nagrodzona na Festiwalu Sztuki Aktorskiej. Dzisiaj gra Pan prawie we wszystkich spektaklach Mai Kleczewskiej, również tych realizowanych poza Warszawą. Co było fascynującego w Waszym pierwszym spotkaniu, że jesteście wierni sobie do dzisiaj?
Maja zobaczyła mnie w spektaklu Krystiana Lupy „Stosunki Klary” Dei Lohrer w Teatrze Rozmaitości w Warszawie, gdzie grałem gościnnie, będąc jeszcze na etacie w Kaliszu. Więc można powiedzieć, że połączył nas mistrz Krystian… A z Mają Kleczewską spotkaliśmy się po raz pierwszy w pociągu, kiedy ona przez Kalisz jechała na próby do Wałbrzycha. Świetnie nam się rozmawiało , była super energia… I w trakcie tej podróży dowiedziałem się, że będzie robiła spektakl w Kaliszu i że chce, żebym w nim zagrał. Byłem w siódmym niebie… Maja daje aktorowi nieprawdopodobne poczucie bezpieczeństwa, jest niezwykle inspirująca, zawsze fantastycznie przygotowana. Jest szczera, odważna i na maksa zaangażowana w temat przedstawienia. Dla mnie w pracy najważniejsze jest znaleźć wspólny obszar odczuwania . Myślę, że Maja i ja mamy to.
Po raz kolejny z Mają Kleczewską spotykacie się już w Starym Teatrze w Krakowie.
Maja zaproponowała mi rolę Puka w „Śnie nocy letniej” Szekspira; a pan Mikołaj Grabowski zaproponował mi etat - znowu byłem w siódmym niebie!
Można powiedzieć, że miał Pan ogromne szczęście do spotkań z ludźmi, które w tym zawodzie są szalenie ważne i bywają szczególnie inspirujące. Bo to od tych spotkań wszak zależy, co nas w tym zawodzie spotyka.
To prawda. Myślę, że najważniejszym spotkaniem, nadającym kierunek i cel mej zawodowej drogi , było spotkanie i praca z Krystianem Lupą. Wspaniale mieć mistrza.
I wreszcie przychodzi moment pojawienia się w TR Warszawa i spotkanie z kolejnym twórcą, Grzegorzem Jarzyną, przy spektaklu „T.E.O.R.E.M.A.T.”, w którym zagrał Pan razem z Danutą Stenką i Janem Englertem. Przy okazji rozmów o tym przedstawieniu, nie ukrywał Pan, że metody pracy Grzegorza Jarzyny są inne niż u Mai Kleczewskiej.
Po prostu zadano mi takie pytanie… Każdy człowiek jest inny i to jest cudowne. U Grzegorza bardzo szybko pojawia się muzyka, światło… tworzy klimat, w który wpuszcza aktora, pozwala improwizować, a potem aktorem steruje (nawet w trakcie improwizacji). Mówi „tu zostań”, „teraz rusz ”, „ciszej”… Na początku było to dla mnie trudne, nowe, ale bardzo ciekawe. I kiedy już przyzwyczaiłem się do tej metody pracy, osiągnięte w ten sposób efekty były szalenie interesujące. Najbardziej lubię u Grzegorza w trakcie prób moment takiego "odlotu teatralnego", kiedy kuca na brzegu sceny wpatrzony w aktora jak mały chłopiec.
Jak to się ma do tego, co Pan kiedyś powiedział: teatr jest dla mnie wolnością. Jest wolnością wyobraźni, poszukiwania prawdy i piękna.
Niezależnie od metod, zawód aktora daje mi wolność. Pozwala mi na bycie kimś zupełnie innym, pozwala na odlot, szaleństwo. Rozwija mnie i uwrażliwia. Praca ta daje mi też pieniądze, za które żyję - to też rodzaj wolności .
Nie ukrywa Pan, że podczas pracy nad rolą buduje monologi wewnętrzne bohaterów, improwizuje i szuka konkretnych sytuacji scenicznych. Czy to jedyny sposób dla aktora na to, by osiągnąć tę wzruszającą prostotę bycia, której Pan dotyka na scenie? Nieprawdopodobną wrażliwość kreowanych postaci, wyciszenie, emocjonalną powściągliwość, skupienie i właśnie celność używania najprostszych środków.
Dziękuję za miłe słowa; a wracając do pytania to nie wiem… Myślę, że to sprawa indywidualna . Najgorszy jest brak zaangażowania, rutyna i znudzenie… Mnie w budowaniu roli często inspirują rzeczy banalne, rzekłbym popowo-bulwarowe. Lubię łączenie sztuki niskiej z wysoką. Dlatego fascynuje mnie na przykład Andy Warhol, jego banał, kicz połączony z tragizmem. Bardzo to lubię.
Reżyserzy dzisiaj bardzo często sięgają po elementy popkultury w swoich przedstawieniach. Nie drażni to Pana?
Nie, jeśli ma to związek z założeniami inscenizacyjno-interpretacyjnymi spektaklu to nie widzę problemu. Ja jestem z pokolenia MTV. Pierwsze anteny satelitarne i non-stop teledyski. Byłem tym zachwycony - Nirvana i Madonna, Pearl Jam i Michael Jackson…
Pracuje Pan z reżyserami, którzy bardzo często rozbijają konstrukcję dramatu, przepisują tekst i reinterpretują. Jaki jest Pana stosunek do tego typu zabiegów reżyserskich?
Jestem otwarty na tego rodzaju zabiegi. Jeśli tylko reżyser wie, po co to robi ,albo nie wie, ale chce sie dowiedzieć. Staram się być ponad podziałami. Nie ma dla mnie teatru starego czy młodego. Jest po prostu teatr, który mnie porusza, albo nie.
Nie wspomnieliśmy jeszcze o dwóch ważnych w Pana biografii spektaklach, które wyreżyserował Michał Borczuch w TR Warszawa, „Portrecie Doriana Graya” i „Metafizyce dwugłowego cielęcia" Witkacego. Wcześniej była jeszcze „Lulu” Wedekinda w Starym Teatrze.
Michał ma swoją specyficzną estetykę, często trudną w odbiorze. Lubię ten jego świat, czuję go, mimo że nie potrafię go do końca określić, a czasami muszę się z nim zmagać. Michał nie boi się prostych środków, jego spektakle cały czas się zmieniają, ogląda je, omawia i namawia do zmian, do ryzyka. Jedną z moich ukochanych ról (Bazyli) gram w jego ,,Dorianie Grayu". Wspaniale, że role, które dostaję idą w zgodzie z moim myśleniem o teatrze. Kiedy stawiałem w nim pierwsze kroki dokonywał się rodzaj rewolucji – powstał „Bzik tropikalny” Jarzyny i Teatr Rozmaitości, do którego jeździłem na spektakle i marzyłem, by w nim grać. Teraz w nim jestem. Marzenia się spełniają!
Mówiliśmy już o prostocie środków, których Pan używa na scenie. Ale jest też duża doza odwagi w tym, co Pan proponuje. Pan się nie boi ekshibicjonizmu, brzydoty, kalectwa…
Nie boję się jeśli jest to uzasadnione i ma przekaz. Ta odwaga przyszła z wiekiem, wraz z pozbywaniem się kompleksów i dojrzewaniem. Uważam, że sztuka powinna sięgać po mocne środki wyrazu w czasach ogólnej komercjalizacji, nie dla samego szokowania, ale szokowania po coś.
Wiele kontrowersyjnych opinii padło po Pana finałowych występie w spektaklu „Babel”, zrealizowanym przez Maję Kleczewską w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Nigdy nie miał Pan wrażenia, że ten koncert jest zupełnie niepotrzebnym naddatkiem w tym przedstawieniu?
Nie, jest to wyśpiewana część tekstu Jelinek. Postanowiliśmy z Mają zamienić monolog Petera na "piosenki wojenne". Wybraliśmy taką formę wyrazu, która mnie wydaje się najprostsza i trafna. Sama Jelinek pisze - ,,wojna to najlepszy muzyczny instrument na świecie jaki jest." Przyrównuje też ludzkie ciało do instrumentu. Dodatkowo Jelinek mówi, że wojna stała sie medialnie pożądanym widowiskiem. Dlatego koncert. A poza tym zawsze można z teatru wyjść, szanuję wszystkie reakcje widzów. Ja nie jestem w tym spektaklu jedynym sprawiedliwym. Staram sie być katem i ofiarą w jednym. Dla pojednania, pokoju i miłości, która jest ponad sumieniem.
Czy teatr jest wciąż Pana sposobem na życie?
Tak. Ale najważniejsza w moim życiu jest rodzina, moja żona i cały obszar z tym związany. Kiedyś praca była na pierwszym miejscu.
Co daje Panu siłę w teatrze?
Hmmm….. Wspomniany już wcześniej Andy Warhol powiedział: "ze swoich największych ułomności, uczyń publiczne złoto". I jeśli człowiek się tego nie boi, to jest silny.
Wiesław Kowalski
Teatr dla Was
29 września 2011