Zrobieni w balona

Lalka Barbie, coca-cola, kiwi, nutella, żelki i zagraniczne lentylki w kolorowych tubach – to niedosiężone obiekty dziecięcych marzeń, które na początku lat dziewiędziesiątych stały się dla Polaków synonimami lepszego życia. Życia, jakie miało się zacząć wraz z upadkiem komuny oraz telewizyjną „Dynastią", Kaszpirowskim, „Kołem fortuny" i „Miasteczkiem Twin Peaks". Co zrobiliśmy z tym upragnionym popkulturowym dobrobytem całego świata, otrzymanym od „zjednoczonych sił Świętych Mikołajów, Zajączków i wujków z Ameryki"? Jak wykorzystaliśmy odzyskaną wolność? Na te pytania odpowiedź przynosi monodram w reżyserii Aliny Moś-Kerger, pt. „Rewolucja balonowa".

Spektakl oparty jest na sztuce błyskotliwej dramatopisarki, Julii Holewińskiej, która w wywiadach wielokrotnie określała ją mianem najbardziej osobistego ze wszystkich swoich tekstów. Rzeczywiście, w tej opowieści wyraźnie słychać głos autorki, użyczającej go tak naprawdę całemu pokoleniu współczesnych trzydziestolatków. Wiktoria (grana przez fenomenalną, przykuwającą uwagę Kamilę Pietrzak-Polakiewicz) wspomina czasy dzieciństwa i dorastania w epoce wielkich przemian systemowych. Z sentymentem wzbogaconym dużą dawką humoru opowiada o historyjkach dołączanych do balonowej gumy Donald, o wielkim dramacie, jakim dla niej i jej brata było wyczerpanie się nutelli przywiezionej przez ojca z zagranicznego wyjazdu oraz niespełnionych tęsknotach dziewczynki, która chciała pobawić się długonogą blondwłosą Barbie, ale zamiast niej musiała zadowolić się podróbką o imieniu Petra.

Snuta przez bohaterkę opowieść pozwala nakreślić także portrety dorosłych Polaków rodem z lat dziewięćdziesiątych. Widziani oczami dziecka rodzice wydają się w nich nieco karykaturalni, jakby ich twarze zniekształcało powybrzuszane zwierciadło w krainie luster jednego z ówczesnych objazdowych lunaparków. Wszyscy jednak pamiętamy epokę mokrych włoszek, żarówiastych trwałych oraz niebieskich cieni na powiekach, którymi upiększało się z beztroską i euforią wypływającą z faktu, że w ogóle są. Trudno także wymazać z pamięci PRL-owską „zaradność" Polaków, którzy jadąc do rodziny na Zachodzie wyładowanym do granic wytrzymałości maluchem, zabierali ze sobą jedną tandetę (w postaci wszelkiego rodzaju durnostójek) po to, by sprzedać ją po okazyjnej cenie i przywieźć do kraju inną (puste butelki po zagranicznych napojach, tanie perfumy czy pudry). Torby wypychali zaś mielonymi kotletami i gotowanymi jajkami na całe dwa tygodnie, bo przecież jakoś trzeba przetrwać wyjazd...

Monolog Wiktorii raz po raz przerywają telewizyjne migawki, pozwalające widzom przypomnieć sobie największe hity, a raczej kity końca dwudziestego wieku. Na uznanie zasługuje tu oryginalne sceniczne rozwiązanie (według pomysłu Aliny Moś-Kerger) polegające na ustawieniu w centrum sceny wielkiej obudowy, wzorowanej na kultowym telewizorze marki Rubin, wewnątrz którego występują na żywo aktorzy. Marta Karmowska, Jan Mierzyński i Bartosz Bandura prezentują się w nim w przezabawnych stylizacjach, doskonale parodiując stare teledyski Just Five czy Papa Dance. Przywołują „Makarenę" i towarzyszący jej układ, który w tamtych czasach każdy potrafił bezbłędnie zatańczyć, „Koło fortuny" z Wojciechem Pijanowskim i klaszczącą Magdą od odsłaniania spółgłosek, a także odliczającego po rosyjsku Kaszpirowskiego, bawiąc widownię do łez.

Elementem przedstawienia zasługującym na szczególną uwagę jest ruch sceniczny aktorów, nad którym czuwał Bartosz Bandura. Oglądając spektakl, nie można wprost oderwać wzroku od Kamili Pietrzak-Polakiewicz, która skacze po plastikowych pudłach, krzyczy przez megafon, z hukiem wysypuje kasety, burząc swoją zachodnią (a w rzeczywistości chińską) krainę czarów. Przerysowane pozy, przybierane przez aktorów „z telewizora" przy każdym kolejnym wejściu, świetnie oddają zaś naśladowaną przez ówczesnych polskich artystów sztuczność, płynącą z chęci upodobnienia się do amerykańskich gwiazd.

Scenografia (stworzona w całości przez reżyserkę), na którą składają się kartony i przezroczyste pudła z mnóstwem kolorowych przedmiotów, trafnie oddaje rozczarowanie Wiktorii plastikowym światem konsumpcji. Kasety z muzyką, czerwone puszki coca-coli, pachnące pisaki i karteczki do segregatorów, które po upadku komuny zalały nas, przyprawiając o setki niekończących się ochów i achów, z czasem stały się substytutem prawdziwych więzi i wartości. Zapracowani rodzice, pragnący sięgnąć po wszystko to, co kiedyś było niedostępne, przestali czytać swoim dzieciom bajki. Zamiast tego zaczęli kupować pociechom klocki lego, wieszać na ich szyjach klucze i pozostawiać samym sobie. Kolekcjonująca gadżety Wiktoria, z którą nikt nie rozmawiał i której nikt nie wytłumaczył, że dzieci wcale nie biorą się z kapusty, zaszła w niechcianą ciążę i rzuciła studia. Przygnieciona tonami niepotrzebnych przedmiotów, rozrastających się w przestrzeni niczym balon, który zawsze w końcu pęka, atakowana natrętnymi reklamami (w spektaklu dobrze oddanymi przez wychodzących z telewizora aktorów) zrozumiała, że ten nowy wspaniały świat jest tak naprawdę emocjonalną pustynią, po jakiej można jedynie błądzić, z rozrzewnieniem wspominając zapamiętane z wczesnego dzieciństwa bajki o Stalinie odlatującym na Marsa.

Premierowy pokaz „Rewolucji balonowej" uświetnił obchody 250-lecia Teatru Publicznego w Polsce w gorzowskim Teatrze im. Juliusza Osterwy. Z tej okazji publiczność wysłuchała orędzia wybitnego reżysera, Krzysztofa Warlikowskiego, odczytanego przez Beatę Chorążykiewicz. Czworo aktorów otrzymało odznaczenia „Zasłużony dla kultury polskiej", a siedmioro pracowników teatru odznaki honorowe miasta Gorzowa Wielkopolskiego. Cieszą ordery przyznane Beacie Chorążykiewicz, Michałowi Aniołowi, Przemysławowi Kapsie i Cezarowi Żołyńskiemu, a także odznaczenia dla Kamili Pietrzak-Polakiewicz, Lidii Tyborskiej czy Jana Mierzyńskiego. Zabrakło jedynie wyróżnienia dla Bartosza Bandury, którego zdolności choreograficzne i aktorskie przyciągają uwagę widzów w każdym kolejnym spektaklu, wyraźnie napędzając machinę gorzowskiego teatru. Aktor ten był już jednak wielokrotnie dostrzegany i nagradzany zarówno w kraju, jak i za granicą, jestem więc przekonana, że w niedalekiej przyszłości uhonorowany zostanie również na gruncie regionalnym.



Agnieszka Moroz
Dziennik Teatralny Szczecin
2 kwietnia 2015
Spektakle
Rewolucja balonowa