Zuchwała energia

"Słowo", najnowsza premiera w Teatrze im. S. Jaracza w Łodzi przygotowana przez Mariusza Grzegorzka, pomimo tematu, o jakim traktuje sztuka Kaja Munka, nie jest obliczoną na poklask prowokacją. To spektakl o wielkiej sile, gęsty, absorbujący zarówno na płaszczyźnie myślowej jak estetycznej

Mikkel Borgen (Andrzej Wichrowski) przywódca religijny, duchowa i moralna wyrocznia lokalnej społeczności, wobec afrontu pierworodnego, Mikkela, wszelkie swe nadzieje i ambicje związał z najmłodszym z synów, cudownie uzdolnionym Johannesem (Dobromir

Dymecki). Ten przerywa jednak naukę w seminarium z powodu nagłej choroby psychicznej i powraca do domu przekonany, iż jest nowym wcieleniem Chrystusa. Tymczasem Anders (Marcin Korcz), ostatni z synów, zakochuje się w Esther (Iwona Karlicka), córce Reubena Snippera (Bogusław Suszka), samozwańczego, charyzmatycznego przywódcy duchowego, którego praktyki dokonują rozłamu w niewielkiej społeczności. To nie ostatnia z prób, na które wystawiony będzie Mikkel Borgen.

Rodzinny dramat w stylu Ibsena splata się tu z konfliktem ideologicznym, a sieć relacji na poziomie ludzkim, doczesnym, wręcz społeczno-obycza-jowym -ze sporem o istnienie Boga, wartość wiary. Ale Munk, a za nim Mariusz Grzegorzek, nie traktuje sceny jako ambony, a sam Grzegorzek nie zamienia sztuki w traktat religijny. Spektakl przez niego przygotowany cieszy jeszcze z kilku ważniejszych powodów.

Trzy pokryte filcem ściany okalają scenę, na której ustawiono trzy krzesła, każde innej proweniencji oraz drewniany stół z rzeźbionymi detalami. Sceniczny świat znajduje się gdzieś poza czasem i przestrzenią, i wrażenie to potęguje częściowe nagłośnienie "filcowego pudełka", przez co głos aktorów dociera do widza w dwojaki sposób. Iluzja teatralna jest mocno zarysowana, lecz obcujemy z tak intensywnymi emocjami i postaciami o tak wyraźnie zarysowanych charakterach, że nie można nie ulec wykreowanemu światu. Częściowo nieosłonięte czarnymi płachtami płaskorzeźby, zdobiące widownię "Jaracza", wydają się mniej realne niż wydarzenia sceniczne. Dużą rolę odgrywa tu bardzo dobra reżyseria świateł, które kładą się na scenę pasmami, innym zaś razem punktowo wydobywają z cienia twarze i przedmioty.

Grzegorzek zaczyna odważnie, wręcz ryzykancko - absolutną czernią i podniosłym śpiewem chóru. Unosi ścianę-kurtynę, za którą przywołane i znieruchomiałe w pozach postaci dramatu na jeden sygnał ożywają. Ich ruchy i słowa początkowo zagłusza muzyka. Reżyser ani na chwilę nie pozwala widzowi na emocjonalną labę.

O jakości "Słowa" decydują wreszcie dobrze obsadzone i doskonale grane kluczowe dla dramatu postaci. Świetną rolę przygotował Andrzej Wichrowski, który obdarzył Borgena także odrobiną humoru. Znaczącą rolę w spektaklu otrzymał wreszcie Dobromir Dymecki. I nie pokpił sprawy. Słaniający się na nogach, przylegający do ścian Jochannes wydaje się prawdziwszy niż Johannes, który odzyskuje zmysły. W świetnej formie jest Katarzyna Cynkę, której Inger emanuje siłą i mądrością. Klasę i rzetelny warsztat pokazuje również Ireneusz Czop. Wręcz na granicy ryzyka w chwilach wielkiej ekspresji gra Bogusław Suszka, ale nie popada w karykaturę. Brawo! Udaną, choć niedużą rolę dał nam Przemysław Kozłowski jako Doktor, nieco nonszalancki, chłodny, wierzący tylko w naukę. Spektakl wieńczy fenomenalna scena, na jaką dziś mało kto by się porwał. Inaczej niż w filmowej ekranizacji "Słowa" w reż. Carla Dreyera, Grzegorzek nie wycisza jej. Przeciwnie. "Zmartwychwstaniu" Inger towarzyszy radość domowników, triumf Borgena i kłótnia doktora z pastorem, które nikną za opadającą kurtyną.

Grzegorzek przyznaje, iż w dość anachronicznym dramacie Munka pociąga go zuchwała, potężna energia. Dodajmy, iż w nieprawdopodobny sposób ją zwielokrotnia. "Słowo" to spektakl sezonu!



Łukasz Kaczyński
Polska Dziennik Łodzki
1 kwietnia 2011
Spektakle
Słowo