Zwiatrciadło – Mężczyzna to ktoś jeszcze
"Silny wiatr" to prozatorsko-poetycki dramat lub, jak był zapowiadany przez Teatr Bez Sceny: poemat sceniczny na podstawie tekstu noblisty Jona Fosse, w reżyserii Andrzeja Dopierały. Bo rzeczywiście, dialogi są jakby drugoplanowe wobec monologu głównego bohatera – technicznie rzecz biorąc stanowią małą część tekstu.Za określeniem tej sztuki jako poematu scenicznego, jak sądzę, stoi jeszcze fakt, że wszystko co się rozgrywa, dzieje się jakby za pośrednictwem głównej postaci – Mężczyzny. To on wypowiada monolog, a pozostałe postacie istnieją w sposób niedosłowny. Nie są równoprawnymi postaciami w kwestii materialności. Widzimy ich i widzi je on, ale nie istnieją one jako sylwetki sprawcze – co prawda postępują one niezależnie od jego woli, ale widzimy je jego wzrokiem. Czy są wspomnieniem, snem, wyobrażeniami na temat ich samych – tego nie wiemy.
Delikatna, niedopowiedziana i surrealistyczna aura to ogromna siła tego spektaklu. A istnieje ona w każdej jego warstwie: począwszy od, rzecz jasna, warstwy tekstowej samej w sobie, ale też faktu, że fizycznie przeniknęła w warstwę kostiumową; przez scenografię, po zaskakującą rolę Wiatru.
Jest to historia przede wszystkim mężczyzny targanego problematyczną, bo relatywną naturą otaczającej go rzeczywistości. Cała sztuka przesiąknięta jest wątpliwością. Kształty rzeczy jakby ślizgają się, ciągle przestawiają. Dajemy się umieścić w sytuacji domowej mężczyzny i patrzymy jego oczami: raz znajdując się w jego starym mieszkaniu, a raz w nowym, którego nie zna; innym razem znów twierdzi, że to, które przed chwilą było nowe jest tym, w którym mieszkał od zawsze. Ta wątpliwość jest podana w formie, w której najciekawsze jest to, czego wytłumaczyć się nie da; to jest coś w rodzaju poematu surrealistycznego o naturze egzystencjalnej.
I wszystkie te wątpliwości jednocześnie są wiatrem, jako zjawiskiem zantropologizowanym, odzwierciedlającym naturę niepewności. Ale na wiatr też patrzy nasz bohater: jego oczami widzimy jak spogląda za okno, na horyzont, i jak patrzy w dół. I robi to ze strachem, bojąc się wysokości, ale wciąż to robi, wraca do tego. Jakby ta przepaść go wołała, jakby wołał go wiatr – potężna siła o zabarwieniu śmiertelności. A jednocześnie tak zwykła, tak codzienna... Wiatr staje się wręcz siłą metafizyczną.
Powracając jednak do formy wiatru zaskakująco fizycznej – czyli do postaci Wiatru, o której wcześniej już wspomniałam. Ta rola jest komentarzem reżyserskim, dopowiedzeniem, czy też interpretacją tekstu Jona Fosse. Wiatr jest jednocześnie didaskaliami, ale przede wszystkim tymi dotyczącymi głównego bohatera. W ten sposób Wiatr poszerza postać Mężczyzny. Tak jakby istnieje w jego ramach, jako jego duch? Uzupełnienie? Odbicie? Jednocześnie za sprawą tej roli tworzy się przedłużenie egzystencjalnego charakteru tego spektaklu.
Tworzy się kolejna warstwa: za zagubioną postacią mężczyzny wyizolowanego, osamotnionego, widzimy, że odbija się kobieta. Po części odbieram ją jako "kobietę w nim", odbicie jego lewitującego ducha, a po części jako muzę, której potrzebuje i która w jakiejś mierze go stwarza. Jest też istotą tchnącą w niego słowa, a także przewidującą gesty. Mam wrażenie, że nie bez znaczenia interpretacyjnego jest to, że ta rola właśnie pochodzi jednocześnie od tej samej osoby, która gra Mężczyznę, czyli Andrzeja Dopierały. Dlatego widzę to tak: kobieta jest postacią wewnętrzną Mężczyzny, a wiatr jest jego wewnętrzną siłą.
Dopierała stworzył postać kobiety, by następnie ona stwarzała jego. Kobieta, jak i wiatr, to zatem jego wewnętrzne wytwory, powstałe na skutek jego tożsamości i odbierania przez niego rzeczywistości. Czy zatem kobieta jest siłą uwrażliwiającą? Metafizyczną? Czy może ma w sobie też cień mrocznej siły wiatru?
Przy tej okazji chciałabym wspomnieć, że właśnie tych dwoje: Andrzej Dopierała jako Mężczyzna, jak i Aleksandra Szokiel w roli Wiatru, tworzyło bardzo autentyczne postaci. Bez wahania wierzę w świat Mężczyzny, widzę jego oczami przepaści, i czuję tę dziwną aurę postaci Wiatru o kobiecym powabie.
Cały spektakl jest w pewien sposób chłodny, surowy, lecz nakryty delikatnością. Najważniejsze jednak jest to, że ścielił aurę pytań, w której głąb chciało się zaglądać. Muszę przyznać, że wywołał we mnie bardzo intensywne surrealistyczne poczucie, którym mogłam patrzeć na otaczający mnie wieczorny świat, na który wyszłam z Teatru Bez Sceny. Szłam ulicą, którą dobrze znam, ale zupełnie nie przypominał ten spacer żadnego z poprzednich.
Czułam, że zaglądam pod chodniki, pod budynki, w okienka piwnic, zakamarki nocnych ulic, po których szczelinach prześlizguje się Silny Wiatr.
Klaudia Brzezińska
Dziennik Teatralny Górny Śląsk
22 listopada 2024