Zwiedziony uwodziciel

Don Juan to bohater, który już na dobre rozgościł się w kulturze. Na temat jego miłosnych podbojów powstało tyle filmowych, literackich, muzycznych i teatralnych utworów, że śmiało można nazwać go symbolem niecnego uwodzenia.

Nie nauczymy się od niego niczego dobrego, ale z pewnością jego losy mogą przestrzec wszystkich, którzy idą za pokusą traktowania przedmiotowo drugiego człowieka. Jeśli do wartościowego przesłania dodamy powalającą oprawę taneczną i muzyczną, jak uczynili to artyści Opery Wrocławskiej, powstanie niezapomniane widowisko.

Głównym motywem baletu jest erotyzm. Na szczęście twórcy nie eksponują go w nachalny, ordynarny sposób, jak to się często dzieje na współczesnej scenie. Każdy z romansów tytułowego bohatera został zaprezentowany z wyszukaną gracją i metaforycznością, podkreślonymi pięknem ciał tancerzy. Budzi to nieco sprzeczne uczucia - z jednej strony chce się podziwiać kunszt pomysłowych układów choreograficznych, nieziemską płynność ruchów, podkreślaną barokową muzyką, z drugiej zaś widz ma świadomość, że zaraz kolejne serce zostanie złamane i włożone do gabloty kolekcjonera. Bo takie właśnie skojarzenia wywołuje zachowanie Juana. Jest on młodym, bogatym, wpływowym szlachcicem.

Mógłby uczynić wiele dobrego dla siebie i społeczeństwa, w którym żyje. On jednak postanawia w wyrachowany sposób wykorzystywać coraz to kolejną kobietę, a także pomiatać swoim wiernym sługą Zannim. Twórcy nie wyjaśniają, co jest przyczyną tego bezdusznego postępowania. Zostajemy od razu wrzuceni w nieprzyzwoity bieg wydarzeń, gdy w rozpoczynającej spektakl scenie, główny bohater ucieka przez okno właśnie porzucanej kochanki.

Zostało to ukazane niezwykle pomysłowo. Zawieszone nieco pod kątem, ogromne lustro, pochylone w taki sposób, żeby odbijało usytuowaną na ziemi ścianę kamienicy tak, by widz miał wrażenie, że leżący na niej aktorzy zawisają na parapetach. Lustro to stworzyło równie niebanalny efekt w scenie rodzenia się zła z lędźwi diabła. Tancerze wynurzali się z otworu w scenie, przykrytego bardzo obszerną czarną płachtą i czołgali się pod jej okryciem, coraz bardziej rozprzestrzeniając materiał. Słowa nie oddadzą trafnie kreatywności tych rozwiązań, a chociażby dla nich warto zobaczyć spektakl.

Kolejnym poruszającym zabiegiem scenograficznym była kolosalna suknia zawieszona nad sceną - don Juan tuli się w jej fałdy i uświadamiając sobie, że bez swoich podbojów traci tożsamość, płacząc, rozpaczliwie zawija swoje ciało w materiał, całkowicie w nim niknąc. Autorką tej widowiskowej scenografii jest Cordelia Matthes, zaś za jej adaptację odpowiada Maciej Węglarz.

Kostiumy Bruna Schwengla również budzą podziw. Ich twórcy udało się idealnie uchwycić klimat erotyzmu, zwodniczej elegancji, uroku wyższych sfer, frywolności i mroku - szczególnie w postaci diabła, dodatkowo budzącej dyskomfort przerysowaną mimiką i gestykulacją. W kilku scenach jest on prawie nagi, co bardzo dobrze podkreśla wyuzdanie bohaterów i pierwotność instynktów, którymi się kierują. Również fryzury i makijaże trafnie oddają atmosferę widowiska. Jedyne zastrzeżenia budzą obsceniczne maski z długimi nosami doczepione do kostiumów tancerek, w oczywisty sposób przywodzące na myśl męskie genitalia, a także sztuczne sutki w jednej z końcowych scen. Elementy te nie wnoszą do spektaklu nic poza skonfundowaniem widza, wręcz psuje estetykę i pomysłowość strojów.

Nietuzinkowym zabiegiem muzyczno-aktorskim było wprowadzenie postaci skrzypaczki w czarnej, obszytej błyszczącymi kamieniami sukni. Sprawia ona wrażenie asystentki diabła. Towarzyszy mu w niemal każdej scenie, podążając za nim dostojnym krokiem, ciągnąc za sobą welurowy tren. Gra ona przenikliwe dźwięki, podkreślające klimat danej sceny. Szczególnie zapadającym w pamięć, jest akcent muzyczny imitujący złowrogie skrzypienie drzwi. Bardzo poruszająco wypadła również partia fletów ze sceny uwodzenia w klasztorze. Instrumenty podkreślają rozdarcie bohaterki - ich dźwięki są jednocześnie delikatne, romantyczne, rozmarzone i ostrzegająco smutne. Autorem muzyki jest Christoph Willibald Gluck.

Z jednej strony chciałoby się powiedzieć: "Tego właśnie się spodziewaliśmy. To don Juan, którego już znamy", spektakl nie jest odkrywczy, z drugiej strony, czy musi być? Może czasem - szczególnie w epoce podważania prawie wszystkich wartości - dobrze po prostu kolejny raz przypomnieć sprawdzony klasyk z cennym przesłaniem. Zwłaszcza, gdy robi się to z tak wielkim kunsztem i rozmachem techniczno-artystycznym. I może właśnie taki był cel twórców - olśnić widzów talentem młodych artystów, zaprezentowanym na nieco już zaśniedziałej, ale wciąż jeszcze połyskującej tacy dobrze znanej historii.



Urszula Laszczyńska
Dziennik Teatralny Dolny Śląsk
7 czerwca 2024
Spektakle
Don Juan
Portrety
Giorgio Madia