Zwietrzały tramwaj

Opowiedziana w sztuce Tennessee Williamsa, napisanej w 1947 roku, pewna historia psychologiczno-obyczajowa pokazująca Nowy Orlean lat czterdziestych z jego subkulturą jest już mocno zwietrzała. Dlatego dziwi mnie, że warszawski Teatr Ateneum sięgnął po "Tramwaj zwany pożądaniem". Tym bardziej że jednym z głównych bohaterów sztuki jest Polak, postać zdecydowanie negatywna, prymitywna, odmóżdżona.

To upokarzające dla nas, Polaków. Czy któryś z zachodnich krajów, którego przedstawiciel byłby przez obcego autora sztuki zdeprecjonowany, poniżony, grałby taką sztukę na swoich scenach? Wątpię.

W warstwie fabularnej jest to opowieść prosta, nieskomplikowana, taka, jakich wiele. Można nawet powiedzieć banalna. Komplikacje zawierają się w zderzeniu diametralnie różnych osobowości bohaterów. Oto do zamężnej Stelli (Paulina Gałązka) mieszkającej z mężem Stanleyem Kowalskim (Tomasz Schuchardt) w Nowym Orleanie przyjeżdża jej siostra Blanche (Julia Kijowska). Życie tej trójki pod jednym dachem okaże się pasmem nieustających konfliktów. Po prostu piekłem, które sobie wzajemnie fundują. I ta konfliktowa sytuacja będzie stopniowo narastała aż do tragicznego finału.

Na scenie Ateneum - tak jak w dramacie Tennessee Williamsa - każdy z trzech czołowych bohaterów, a więc Blanche, jej siostra Stella i Stanley, mają własną historię, co sprawia, iż każda z postaci jest motywowana w swoim działaniu i dzięki temu relacje między nimi są rozwojowe i przekonywające.

W przedstawieniu Bogusława Lindy w roli Polaka, Stanleya Kowalskiego, występuje Tomasz Schuchardt. Aktor gra mężczyznę, dla którego wyznacznikiem wartości jest jego fizyczność. Dosłownie. Jest wulgarny, prymitywny, kobiety traktuje instrumentalnie. Codziennie upija się i lubi hazard. Skoncentrowany na sobie. Własnej żony, którą podobno kocha i która jest w stanie błogosławionym, nie waha się bić i poniżać. Stanley ma w sobie coś zwierzęcego. W relacjach z ludźmi jest bardzo agresywny, zaczepny, chętny do bicia. Tomasz Schuchardt dobitnie, grubą kreską - stosownie do osobowości Stanleya -rysuje jego portret.

Główną bohaterkę dramatu Williamsa -Blanche, gra Julia Kijowska. Obie role, Stanleya i Blanche, idą w kierunku wyrazistej interpretacji aktorskiej. Ale przydałoby się jednak u Blanche w wykonaniu Julii Kijowskiej większe zróżnicowanie ekspresji. Jej gwałtowne reakcje i dość agresywne zachowanie wyrażane przez prawie cały spektakl powinny być bardziej dozowane, podawane stopniowano, proporcjonalnie do rozwoju choroby psychicznej postaci Blanche.

Wprawdzie pod koniec spektaklu następuje przełamanie owej ekspresji; aktorka wycisza emocje, zamyka się w sobie i przebywając w wyobrażonym przez siebie świecie, traci rozeznanie, kim jest naprawdę i co jest rzeczywistością, a co ułudą. Przejmująco wybrzmiewa scena wyprowadzenia Blanche z mieszkania Kowalskich do zakładu dla obłąkanych. Bohaterka potulnie podaje rękę lekarzowi, biorąc go za mężczyznę, który jakoby prowadzi ją na spotkanie z narzeczonym. A kiedy po chwili okazuje się, że to nie narzeczony, a lekarz i pielęgniarka, Blanche dramatycznym krzykiem próbuje wyrazić sprzeciw, ale jest już za późno.

Na dnie

Dramaturgia spektaklu budowana jest na ścieraniu się ze sobą sprzeczności: diametralnie różnych charakterów postaci, ich temperamentów, osobowości oraz na konflikcie wynikającym ze zderzenia ze sobą dwóch diametralnie różnych światów, które prezentują bohaterowie. Wiąże się to także z ich pochodzeniem. Siostry Blanche i Stella pochodzą z rodziny inteligenckiej, zamożnej, posiadaczy ziemskich w Missisipi, a więc z całkiem innego środowiska aniżeli Stanley należący do klasy robotniczej. Dzielą więc ich tradycje, nawyki, obyczaje, wykształcenie. Stanley jest prostakiem w sposobie bycia, wysławiania się, jest prostakiem mentalnościowym.

Blanche jest nauczycielką wrażliwą na literaturę; mówi po francusku. A więc przybywając do ubogiej dzielnicy Nowego Orleanu, gdzie mieszka jej siostra z mężem, powinna wnosić pewien styl zachowania, język i tę wysoką kulturę, w której wychowywała się w domu rodzinnym, a potem uczestniczyła już jako osoba dorosła, ucząc innych. Tymczasem Blanche Julii Kijowskiej bywa wulgarna w obyciu, w słowie, nie stroni od alkoholu, tak samo jak jej szwagier, który nie zna się na poezji, nie mówi po francusku i jest robotnikiem.

Stella zaś wywędrowała z domu rodzinnego w Missisipi dość wcześnie. Wychodząc za mąż za Stanleya, weszła w jego środowisko i przyjęła je jako swoje. Kocha męża i wszystko mu wybacza. Ale przyjazd Blanche przypomina jej, że jest inny świat. Stella w pewnym sensie zatraciła swoją tożsamość pochodzeniową. Jej marzenia są przykrojone na miarę warunków, w których żyje. A więc szarej, brudnej, ubogiej dzielnicy Nowego Orleanu. Nie buntuje się. Nie próbuje niczego zmienić na lepsze. Szkoda, że Paulina Gałązka nie zajrzała głębiej, do wnętrza Stelli, do jej tęsknot, marzeń. Bo może ma je gdzieś głęboko pochowane.

Blanche natomiast żyje marzeniami, znajduje się na krawędzi rzeczywistości i fantazji. Udaje kogoś, kim nie jest. Kłamie. Od chwili, kiedy po wyjściu za mąż z wielkiej miłości okazało się, że mąż jest homoseksualistą, który później popełni samobójstwo, jej życie przybrało tragiczny kierunek. Zaczęła staczać się moralnie i popadać w obłęd. Przyjazd do siostry był jej ucieczką od dobijania do dna. I pewnie byłaby szansa na rozpoczęcie nowego życia z poznanym tu Mitchem, lecz Stanley zbadał niechlubną przeszłość Blanche i poinformował o tym Mitcha, któremu w tej sytuacji odechciało się małżeństwa z Blanche. Dobra scena rozmowy Mitcha z Blanche, kiedy oświetla lampą jej twarz, domagając się prawdy. Mitcha świetnie gra Bartłomiej Nowosielski, a już jego scena tańca to majstersztyk taneczno-aktorski.

Postać Blanche jest bardzo precyzyjnie napisana przez Williamsa. Jest dynamicznym splotem różnych odczuć, emocji, marzeń, neurastenicznego niepokoju połączonego z częstymi załamaniami nerwowymi, by za chwilę tryskać euforią z powodu wyimaginowanej sytuacji. To niełatwa rola do zagrania, wymaga od aktorki odpowiedniego operowania z jednej strony wyrazistą ekspresją, ale przełamywaną raz po raz niuansami. Julia Kijowska prowadzi swoją bohaterkę czytelnie, chwilami dość ostro, używając mocnych środków wyrazu, nawet celowo przerysowanych, szkoda tylko, że rzadko przełamywanych wspomnianymi niuansami.

A wracając do postaci Polaka. Warto by się zastanowić, dlaczego Tennessee Williams, pisząc sztukę o Ameryce i umieszczając w niej postać prymitywnego, wręcz chwilami zwierzęcego mężczyzny, dał mu polskie pochodzenie. Dlaczego na przykład nie napisał, że bohater jest Niemcem czy - powiedzmy - Francuzem albo Rosjaninem?



Temida Stankiewicz-Podhorecka
Nasz Dziennik online
24 marca 2014