Życie Albertyny

Gdyby nie tytuł, widzowie przez jakiś czas mogą sądzić, że to opowieść o pięciu różnych kobietach, pozostających w skomplikowanych relacjach emocjonalnych. Długo łączy je tylko buro-różowy kolor ubrań i cierpliwa słuchaczka rozedrganych zwierzeń - Madeleine.

Michel Tremblay w sztuce pt. "5 razy Albertyna" portretuje jednak wciąż tę samą kobietę, choć tylko jedno z jej wcieleń jest bytem realnym. To stara, schorowana Albertyna, trafiająca do domu opieki społecznej po próbie samobójczej. Tej nocy, gdy rozgrywa się akcja, do zmęczonej kobiety wracają wspomnienia jej samej z różnych lat. Zabieg, dość częsty w teatrze, Tremblay wykorzystuje jednak bardziej jako pretekst niż kościec dramaturgiczny. Na poziomie faktów mamy zatem opowieść o niezaradnej i udręczonej kobiecie; kochanej przez rodzinę, ale traktowanej z lekceważącym brakiem uwagi. 

Sednem spektaklu nie jest los Albertyny, lecz próba przełożenia jej wewnętrznej szarpaniny na postawę wobec otoczenia. Reżyser Gabriel Gietzky wybrał inscenizację tekstu tak ryzykowną, że graniczącą z ryzykanctwem. Mało mamy na scenie uogólnień, prawie wcale - makijażu uczuć. Jest za to biologiczny strach, egzaltacja i bezsilna złość. Krzyk, napięte twarze, gwałtowne ruchy początkowo szokują publiczność, po chwili układają się jednak w przerażająco prawdziwy obraz neurotyczki ogarniętej rujnującą walką pomiędzy poczuciem winy a próbą odzyskania własnego Ja.

Gwałtowne reakcje, w prawdziwym życiu skrzętnie upychane w podświadomości, na Scenie Kameralnej Teatru Śląskiego nagle zyskują konkretną postać. I nie sądzę, że rzecz o zaszczuciu duszy mogłaby być pokazana inaczej niż wymyślił to Gietzky. Gra aktorek, choć tak ekspresyjna, ani przez moment nie zbliża się do psychologicznego ekshibicjonizmu. No, ale też obsada spektaklu jest koncertowa. Albertyna młoda - Dorota Chaniecka - jeszcze wierzy w odmianę losu, choć już nie potrafi powstrzymać się przed gwałtowną reakcją w chwili zagrożenia. Albertyna w wieku średnim jest najbardziej zgorzkniała ze wszystkich - Barbara Lubos wstrząsająco gra kobietę bez nadziei, wściekłą, odpychającą, odporną na próby pojednania ze światem, udręczoną opieką nad chorym synem, starą matką i lekkomyślną córką. Albertyna pięćdziesięciolatka - Anna Kadulska - to jedyna Albertyna szczęśliwa. Małe to jej szczęście, pachnące olejem z frytkownicy, ale własne, bo wywalczone pierwszym w życiu buntem.

Za ten moment bez stresów zapłaci Albertyna 10 lat starsza. Ewa Leśniak przejmująco buduje kobietę w głębokiej depresji głuchą na pocieszenia, pogrążoną w wyszukiwaniu błędów, otępiałą z bólu. Najbardziej zaskakuje Albertyna "u kresu". Stanisława Łopuszańska nadaje jej starości spokój i pogodzenie z życiem, którego nie akceptowała przez kilkadziesiąt lat. Pogodna, choć zadziorna, strofuje swoje wspomnienia, by nie przejmowały się tak bardzo każdą tragedią. Jest w tej kreacji niewypowiedziana w tekście, mądra pokora wobec losu... 

Dyskretnym, ale pięknie zagranym przez Karinę Grabowską lustrem Albertyny jest jej siostra. To ona widzi ją taką, jaką była naprawdę.



Henryka Wach-Malicka
Dziennik Zachodni
12 maja 2010
Spektakle
5 razy Albertyna