Życie, imperium, filozofia, człowiek, polityka

Rosja. Kraj, który w historii zapisał się niejednym atramentem, fascynuje zarówno miłośników Dostojewskiego, filologów rosyjskich, jak i podróżników. W spektaklu „Imperium" jest bazą. Bohaterem, wokół którego snują się dymy życiowo-filozoficznych rozważań, ludzkich odruchów i pragnień. To realizacja pokazująca Rosję trochę stereotypowo, z historyczną czkawką nad szklanką wódki, która wypita pomiędzy jedną, a drugą pieśnią obnaża złożoność mentalności społecznej tego kraju. Wielobarwna potęga pełna sprzeczności i żywiołu.

Rosja. Kojarzona zazwyczaj z szarością, brzydotą i parszywym życiem, podobnie przedstawia się w scenografii „Imperium". Utrzymana w odcieniach brązów i mętów dzieli przestrzeń na pół z jednej strony ukazując podwórze ze stertą drewna, która przygniata lalki-bobaski, nieśmiało wystawiające głowy spod porąbanych polan, a z drugiej wnętrze rosyjskiego mieszkania, w którym dojrzeć można fragmenty słynnej radzieckiej kreskówki „Wilk i zając". Centralny punkt sceny stanowi wychodek. On – podobnie jak Rosja – jest osią działań aktorskich, w jednym momencie zmienia się w cerkiew, by chwilę później być sceną w klubie go go albo miejscem przebywania robali. Słowa spadają jak gilotyna, niosą dużo treści, a wszystko to dziurawi muzyka i pieśni. Wiolonczela (Zofia Elwart) niepozornie schowana pod ścianą oraz gitara elektryczna (Krzysztof „Wiki" Nowikow) komentują wydarzenia, dają podkład i przyglądają się wszystkiemu ze spokojem. Natłok dźwięków, wypluwana filozofia i odrażające niekiedy obrazy, wywlekają co raz to nowe brudy, wywracają wnętrzności i każą aktorom mierzyć się z całym tym bałaganem.

Rosja. Żywiołowa, nazywana Trzecim Rzymem, niespokojna, pełna tajemnic, metafizyki. A metafizykę oddaje świeca. To jej płomieniowi główny bohater (Michał Kocurek) przekazuje swą bolesną historię. Opowiada ją śpiewem, bo słowa nie wyraziłyby tego wszystkiego, co oddać może tylko pieśń. W jego oczach błyszczą wydarzenia z przeszłości, płomień słucha ze spokojem, chwieje się równomiernie. Wstęp zaczyna się od chwili zadumy, a potem opowiedziane zostają dzieje jednego człowieka, wielu ludzi, insektów. Wszystkiego i wszystkich do kupy razem wziętych. Czasami wykrzyczane zostają bóle i niesprawiedliwości, aż ślina z wyrzutem osiada na policzkach widowni, niekiedy wytańczona zostaje na dachu wychodka ogromna potrzeba bliskości, a kiedy indziej uprawianie "miłości" pokazane jest wprost. Aktorzy świetnie oddają rozmaite stany. Anna Mierzwa potrafi być zarazem pociągającą kobietą oraz wiejską dziewczyną, której marzy się wielki świat, a także małym robaczkiem-chłopcem, który nad kulką gówna zadaje pytania o życie. Swoim głosem wykonuje rozmaite akrobacje, połączone z kocią gimnastyką ciała. Nie gorzej radzi sobie Michał Kocurek, którego głos czaruje i oskarża, tuli i gwałci. Kiedy tylko połączy się z działaniem oddaje stany głęboko skrywane w zakamarkach duszy, znane ludziom z sytuacji, w których człowiek doprowadzony zostaje do ostateczności. Sposób w jaki Kocurek przedstawia sytuacje graniczne jest nieprawdopodobny, czasami chciałoby się krzyczeć razem z nim, a czasami tego krzyku robi się za dużo. Dobre partnerowania i pełne wzajemnego zaufania sceny są dodatkowym atutem spektaklu. Wzmagają poczucie Rosji zwierzęcej, wulgarnej, jednak ciągle dążącej do czegoś więcej niż tylko cielesne przyjemności. Za kondycję, oddanie, zrównanie się z ziemią na poziomie emocjonalnym i czysto ludzkim oraz zachwycające głosy, aktorom należą się wielkie brawa.

Rosja. Imperium. Potęga skrajności, ogromna paleta barw myśli, uczuć. Cielesność i wódka, krzyk rozpaczy i najczulsza z emocji zaklęta w wysokim C. Stereotypy rozproszone przez uniwersalne zachowania. Intelektualna gratka dla świadomych i tych mniej zorientowanych w temacie. Reżyser Cezi Studniak igra z dźwiękiem, obrazem, gustami publiki. Podobnie jak Paweł Passini wprowadza do spektaklu brzmienie gitary elektrycznej. Burzy zadumę nad egzystencją dyskotekową łupanką. Często narusza sferę wygody, dobrego smaku. Nie przebiera w słowach i bardzo dużo krzyczy. Czasami nawet odrobinę za dużo. O niesprawiedliwości, o tym, że życie to jedno wielkie gówno, w którym ludzie jak robaki taplają się od pierwszego wdechu po ostatnie tchnienie. O potrzebie miłości, zrozumienia. O potrzebie świadomego życia. Gdzieś z całej tej wrzawy odzywa się także Rosja poszkodowana, niszczona przez Stany Zjednoczone. Pierwszy raz nie jest oprawcą, ale ofiarą. Aktorzy mają momenty zezwierzęcenia, nagle zaczynają drapać się jak psy, albo skomleć i ujadać. W mgnieniu oka przepoczwarzają się z ludzi w małe muchy, z pary kochanków w żuki gnojowe. Wydaje się, jakby reżyser chciał zaznaczyć, iż człowiek wcale tak bardzo nie różni się od zwierzęcia, czasami nawet jest jeszcze bardziej brutalny, nieokiełznany, do granic niemożliwy w swoim zacietrzewieniu i fanatyzmie.

Rosja. Państwo dwóch kontynentów, największe na świecie pod względem powierzchni. Przedstawienie duchowo-kulturalnej, społeczno-mentalnej, życiowo-filozoficznej sfery tego kraju mogłoby zająć całe tomy encyklopedii, nieprzebrane ilości słów oraz dwie godziny spektaklu, w którym słowa płyną szybko, jak najszybciej, bo przecież trzeba, chce się powiedzieć tak dużo, a czasu tak mało i jeszcze pieśni. Są zdecydowanie najmocniejszym ogniwem tego „Imperium" i wśród zgiełku różnorodności przekazują najwięcej. Bardzo żywe działania aktorów potęgują wrażenie wielości. Z jednego tematu następuje przejście do kolejnego. Brakuje chwili na okiełznanie słów, działań i myśli. Spektakl niewątpliwie ciekawy i dobrze zrobiony, drażni i zaczepia, szturcha i daje kuksańca myślom. Bywają momenty, w których słów jest już za dużo, pojawia się potrzeba ciszy. Ale czy w wielokulturowym Imperium cisza jest możliwa?

 



Daria Bełch
Dziennik Teatralny Poznań
24 kwietnia 2014
Spektakle
Imperium