Życie jest więzieniem

"Nad" w reżyserii Waldemara Zawodzińskiego - zaprezentowany w ramach Jeleniogórskich Spotkań Teatralnych - sprawia duży odbiorczy problem. Psychologiczna problematyka spektaklu jest mocna, dosadna, wręcz publicystyczna, a mimo to główny sens przedstawienia stanowi pytanie o aksjologiczny porządek świata i możliwość znalezienia Boga w życiu doczesnym. Akcja na poziomie fabularnym przypomina opowieści kryminalne, a jednak w ogólnym zarysie stanowi moralitet bez jednoznacznych tez - walkę Boga i szatana o duszę człowieka. Przegraną, lecz nie przez nokaut - na punkty.

Atmosfera spektaklu trudna jest do wytrzymania – duszna i gęsta od zbrodni oraz patologii. W świecie bohaterów i ich sumieniach nic nie jest czarno-białe. Trudno zatem odczuć identyfikację z którąkolwiek z postaci, na rozgrywane zdarzenia spoglądamy „na chłodno”, z zewnętrznej perspektywy. Obcość zostaje jeszcze bardziej podkreślona przez scenografię – kraty, które oddzielają widownię od sceny. W pierwszym odruchu dekoracja wydaje się banalna – skoro mamy więzienie, musi występować fizyczna izolacja bohaterów. W toku wgłębiania się w sedno dramatu, zauważymy jednak jej głębszy wydźwięk. Bowiem tylko część akcji rozgrywa się w areszcie – krata zaś ukazuje duchowy status bohaterów, odzwierciedla ich skazanie na samotność, niemożność nawiązania relacji. Jakub trafia do więzienia – jak twierdzi – jako osoba niewinna. Poznajemy go w momencie odbycia dwunastu lat z wyroku dożywocia. Częściowo pogodzony z sytuacją – zrozumiał bowiem, że innej życiowej alternatywy już nie dostanie, rozgoryczony i zbuntowany – gdyż nie zapomniał o swojej niewinności. Psychologiczna szarża postaci, poszkodowanej, a jednak w pewien sposób winnej – a przynajmniej do niej dążącej i gotowej na nią się zgodzić – to ciemne meandry i labirynty ludzkiej psychiki.

Jakub pochodzi z przeciętnej polskiej rodziny – ani patologicznej, ani o wysokim statusie społecznym. Sytuacja bohatera sprawia, że jego historia jest prawdziwa, staje się niewygodna, boli i „wwierca się” w widza. Po wyjściu z więzienia po dwunastu latach, to wolność – paradoksalnie – okaże się dla bohatera równie zbawienna, co przeklęta. Odepchnięty przez rodzinę, wyrzucony poza nawias społeczeństwa, staje się tym, kim w rzeczywistości nie był. Znamienny jednak w spektaklu Zawodzińskiego i dramacie Bielińskiego jest fakt, że ta skrajna sytuacja stanowi jedynie punkt wyjścia do pytania o teodyceę. Czy Bóg może istnieć, skoro na świecie jest tyle zła? Czy mogę wierzyć w Boga, będąc jednocześnie złym człowiekiem? Pytania te, zadane wprost, lecz nie dające bezpośredniej odpowiedzi, wytrącają przedstawienie z utartego schematu myślenia. O deprawującej roli więzienia mówiono już nieraz, choćby w przekonującej Symetrii, jednak zbrodnia jako punkt wyjścia do rozmyślań na temat wiary i otwarcie tej kwestii, nie ograniczając jej do poziomu czynu, lecz ducha – jest czymś ciekawym i intrygującym.

Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że to, co najważniejsze w tym spektaklu rozgrywa się w sferze tekstu. Dramat Bielińskiego jest mocny, niejednoznaczny, daje możliwość wielorakiego odczytania. Czy to moralitet, w którym alegoriami są ludzie, a najważniejsza walka dotyczy słynnych „bokserów”: Boga i Szatana? Czy morderstwo jest tak naprawdę wytworem podświadomości bohatera, czy odbywa się w realnym planie? Reżyser Zawodziński skutecznie wygrywa nieoczywiste pytania zadane przez autora. Problemem jest tu dialog aktorów, przypominający raczej długie, korespondujące ze sobą monologi. Niezwykle trudne jest wyjście poza tekst dramatu, nadanie mu autorskiego, żywego rysu, w momencie, w którym każda wykluczona kwestia, sprawi, że tekst – a co za tym idzie spektakl – będzie uboższy o kolejne piętro psychologicznej analizy. Zawodziński broni się scenografią i scenicznym ruchem aktorów. Wszystkie postaci od samego początku znajdują się na scenie, a reżyser ani na chwilę ich z niej nie wyprowadza. Stoją obok występujących bohaterów, nieruchomi – nawet jeśli nie ingerują w życie postaci, to istnieją w ich pamięci i podświadomości, wpływają na ich decyzje i postępowanie. Prosty zabieg pogłębia psychologiczną wymowę spektaklu. Ponadto, jednym z trafniejszych – choć z pozoru prostych i trywialnych – rozwiązań było oddzielenie aktorów symboliczna kratą. W ten sposób nie tylko dosłownie zarysowuje się miejsce akcji, ale zamykając w jego obrębie wszystkich bohaterów, reżyser pokazuje, że nie da się pozostać bez moralnego czy psychologicznego wpływu w obrębie zaistniałej sytuacji. Jednocześnie zaznacza, że ludzkie emocje i relacje są pokaleczone oraz nagie, że egzystują one obok siebie, lecz nie ze sobą.

„Nad” to spektakl męczący – jeden z nielicznych, dla których takie określenie stanowi walor. Gęsty od zbrodni, emocji, psychologicznych niuansów. Bohaterowie, nie wychodzący poza obręb krat, pokazują, ze życie człowieka to moralne błędne koło. Ciekawie zaaranżowany zautomatyzowany ruch postaci sprawia, że poruszają się one w mechanicznym automacie zbrodni – zamknięci w moralnym schemacie i bez możliwości wyjścia poza jednoznaczne rozumienie dobra i zła. Jakie znaczenie dla poczucia obecności Boga ma żal za grzechy? Obawiam się jednak, że wszystkie te kwestie zostały zasugerowane przez autora dramatu, a reżyser w niewielkim stopniu odważył się z nimi korespondować, zarysować ich indywidualny wymiar. Spektakl jest przez to głęboki, prowokujący do dyskusji i refleksji, lecz miejscami statyczny, przepełniony dialogiem, przegadany. Wyrywa się jednak z zaszufladkowania go w odczytaniu czysto psychologicznym, systematycznie sugerując jego moralitetową formę. Być może to nie człowiek walczy o normalne zaistnienie w społeczeństwie. To Bóg i Szatan walczą o jego duszę.



Magdalena Urbańska
Dziennik Teatralny
4 października 2010
Spektakle
Nad