Życie na marginesie?

Pomysł scenicznej adaptacji wielowątkowej, współczesnej powieści Virginie Despentes zaintrygował mnie. Widowisko będące efektem współpracy Wiktora Rubina i Jolanty Janiczak całkiem niedawno inaugurowało 10. edycję festiwalu Boska Komedia, ja zaś w piątkowy wieczór miałam okazję obejrzeć pokaz premierowy, który wywarł na mnie duże i pozytywne wrażenie.

Przyznam, że na tego typu adaptacje zawsze chodzę z mieszanymi uczuciami, bo powieść nie jest gatunkiem przeznaczonym na scenę, a co za tym idzie dostosowanie przekładu do nowego medium jest na ogół dużym wyzwaniem dla twórców, któremu nie zawsze udaje się sprostać. Tu tego problemu nie było. Wiktor Rubin i Jolanta Janiczak zaprezentowali spektakl nie tylko doskonale skomponowany, ale też łączący kilka zupełnie odmiennych przekazów medialnych, w spójną wieloznaczną całość, niosącą sensy bliskie nie tylko im, ale też – jak sądzę – autorce literackiego pierwowzoru.

Fabuła jest właściwie banalna. Wątek główny stanowi tu historia mężczyzny Vernona Subutexa (Krzysztof Zarzecki), który całe swoje dorosłe życie pracował jako sprzedawca płyt, tworząc dzięki muzyce i otwarciu na drugiego człowieka specyficzny, a zarazem niepowtarzalny klimat tego miejsca. Z biegiem czasu zainteresowanych nabywaniem płyt i kaset klientów jest coraz mniej, sklep zostaje zamknięty, a dobiegający czterdziestki sprzedawca traci pracę i zostaje eksmitowany z mieszkania na ulicę. Pakując się w pośpiechu zabiera ze sobą jedną torbę, do której wrzuca rzeczy dla siebie najważniejsze: słuchawki, iPod, dżinsy, korespondencję Charlesa Bukowskiego, dwa swetry, wszystkie bokserki, paszport i tajemnicze nagrania pozostawione niegdyś przez przyjaciela muzyka. Po 20 latach pracy, człowiek będący dotąd przykładnym obywatelem, pracownikiem i artystą, staje się bezdomnym przedstawicielem rzeszy społecznie wykluczonych, pozbawionym perspektyw na poprawę swojego losu. Początkowo, szukając miejsca na by się przespać i kilka dni pomieszkać, chodzi od mieszkania do mieszkania byłych przyjaciół i znajomych, a bywa też, że i przypadkowych ludzi. Dzięki temu poznajemy barwny obraz społeczeństwa nowoczesnego miasta z jednej strony, z drugiej grupę ludzi niegdyś związanych czasem studiów, podobnych ideałów, życiem towarzyskim i muzyką. Ona też towarzyszy nam od momentu pojawienia się na scenie Verona przez całe widowisko, dopełniając treść i sens przekazu płynący ze sceny. Potem bohater znika, a nikt ze znajomych nie wie, gdzie może przebywać. Nękani wyrzutami sumienia, wspomnieniami, a dodatkowo pogłoskami o poszukiwaniu nagrań, które miał ze sobą były sprzedawca, znajomi szukają go, by odnaleźć wśród bezdomnych.

Paradoksalnie, wydawać by się mogło, że przyjaciele Subutexa to ludzie spełnieni. Większość posiada ekskluzywne mieszkania, robi mniej lub bardziej błyskotliwą karierę, osiągnęła zadowalający poziom stabilizacji, jest u szczytu kariery zawodowej. A jednak są zagubieni. Nie potrafią odnaleźć w sobie szczęścia i poczucia spełnienia do tego stopnia, że gdy były sprzedawca wręcz odmawia przyjęcia oferowanej gościny i powrotu do tak zwanej normalności, znajomi są tak zdesperowani, że postanawiają odwiedzać go w miejskim parku na wieczornych towarzyskich spotkaniach, podczas których słuchają muzyki z lat swojej młodości, odzyskują poczucie wspólnoty i szczęścia.

Przyjrzyjmy się temu, jak twórcy scenicznej wersji opowieści o francuskim społeczeństwie i losach bezdomnego sprzedawcy płyt poradzili sobie z materią tekstu, w którym jest nie tylko wiele postaci, ale otwiera się i rozwija wiele wątków i problemów, które trudno zamknąć w stosunkowo krótkim czasie widowiska.

No właśnie. To widowisko krótkie nie jest. Sztuka trwa 4 godziny, ale – i to jest zdecydowany plus – czas się nie dłuży. Spektakl został podzielony na 3 trwające około 40 minut każda części. Pierwsza wprowadza nas w sytuację Vernona i pokazuje drogę przez miasto budując wizję współczesnego miejskiego społeczeństwa. Ukazuje jego zróżnicowanie, potrzeby mieszkańców, ich wzajemne relacje, zagubienie. Twórcy wykorzystali tu ruchome platformy przesuwane na scenie i pozwalające na szybką zmianę scenografii (Michał Korchowiec), co bardziej przypomina przegląd kadrów z zapisu życia miasta niż fabularną opowieść o losach człowieka.

Druga, nieco bliżej i głębiej, przedstawia znajomych Subutexa, przeplata losy związane z byłym sprzedawcą płyt migawkami filmu dokumentalnego, na którym uwieczniono krakowskich bezdomnych opowiadających o swoim życiu, o tym ile lat spędzili już na ulicy, a niejako w tle towarzyszy tej części duch nieobecnego Subutexa egzystującego poza społeczeństwem miasta.

W trzeciej, pojawia się duch nieżyjącego muzyka, przyjaciela Vernona, autora nagrań, zainteresowanie którymi wywołało falę poszukiwań bezdomnego mężczyzny. Jego wyznanie dotyczy osobistych przeżyć i życia, a także człowieczeństwa. Świetnie też współgra z obrazem zagubienia pozostałych bohaterów i ich usilnymi próbami odnalezienia czy stworzenia przestrzeni, w której każdy z nich z osobna i wszyscy razem mogliby odnaleźć poczucie wspólnoty. Tu wyrazy uznania dla Jolanty Janiczak za język jakim została owa indywidualna przemowa napisana, a także dla grającego rolę muzyka aktora, który wygłasza ją tak, że zapada w pamięć i budzi zastanowienie nad tym, o co warto w życiu walczyć, za czym tęsknić i co szanować. To jest ten moment, w którym rozumiemy dlaczego znany i ceniony muzyk, dysponujący znacznym majątkiem i dochodami przez lata wracał do niewielkiego sklepu z płytami i pracującego tam sprzedawcy.

Wszystkim częściom towarzyszy muzyka lat 90. przywołująca w pamięci postaci dramatu czasy szczęśliwej i pełnej marzeń młodości, działań, szukania siebie i dostrzegania szczęścia w każdym drobiazgu jakie niosło życie. Buduje też przestrzeń, w której można oderwać się od wyzwań i oczekiwań współczesności.

Kończąc przyznaję, że widowisko zrobiło na mnie wrażenie. Jest w każdym punkcie przemyślane, a połączenie różnych środków przekazu (teatr, elementy happeningu, film, dokument, muzyka) oraz zastosowanie ruchomych platform pozwoliło na to, by widowisko stało się nie tylko świetną sceniczną adaptacją, ale też wielopoziomowym przekazem, który na kanwie opowieści o złamanym życiu człowieka, pokazuje gdzie odnalazł on szczęście i sens życia. Stawia pytania dotyczące współczesnego świata i człowieczeństwa, łączy przekaz francuskiej pisarki i francuskich realiów z polską rzeczywistością, w wielu miejscach może znacznie bardziej niż byśmy chcieli. Nie jest jednoznaczny. Jest tu wiele elementów sugerujących związek ze współczesnymi wydarzeniami, problem zagubienia człowieka we współczesnym świecie, zarówno mentalnego, owocującego rozpaczliwym poszukiwaniem własnego ja, jak i realnego, który jest efektem wypadnięcia na margines społecznej egzystencji i stopniowego stawania się niewidzialnym dla reszty społeczności, bezdomność nie jako zamierzony wybór, ale spadający na człowieka wyrok losu, nagły, nieoczekiwany i dotykający ludzi wiodących dotąd stabilną egzystencję w społeczeństwie.

Gra aktorów jest świetna i bardzo równa mimo długości spektaklu, ożywionego przez wprowadzenie aktorów na widownię i ich działania wciągające widzów w trwające na scenie poszukiwania Subutexa. Sądzę też, że widowisko zawiera wewnętrznie tak zróżnicowany przekaz, że każdy świadomy siebie i świata, w którym żyje widz odnajdzie tu coś dla siebie. Serdecznie gratuluję twórcom i zespołowi aktorskiemu stworzenia bardzo dobrej i niosącej z sobą głęboki i współczesny przekaz sztuki.



Iwona Pięta
Dziennik Teatralny Kraków
11 stycznia 2018
Spektakle
Vernon Subutex
Portrety
Wiktor Rubin