Życie toczy się ukradkiem

Najnowsza premiera Teatru Nowego, to sceny z życia patologicznego, potwornego. To obnażenie kurestwa, które wzajem sobie serwujemy, obraz psychicznego bólu, wycia z bezsilności. Zapis dotykania mrocznych tajemnic życia. Broniący się konkretem, chybiony - gdy próbuje się go wyjaśniać.

Rodrigo Garcia w Poznaniu kojarzony jest głównie z aferą wokół jego sztuki "Golgota Picnic", której pokaz - zaplanowany na Malta Festival Poznań 2014 - został odwołany po protestach Kościoła katolickiego. Kto przedstawienie widział, ten przeżył rozczarowanie. Okazało się, że skandal rozegrał się głównie w wyobraźni protestujących, sam spektakl nie należał do najlepszych.

"Versus" miał być artystyczną wypowiedzią Rodrigo Garcii na temat ludzkiego zniewolenia, uznawany jest za jedną z najlepszych sztuk argentyńskiego reżysera i aktora. Poznański spektakl to seria obrazów, monologów i sytuacji, ukazujących codzienność człowieka, zatopionego w odchodach życia. Przeżartego patologią, która wykrzywia obraz rzeczywistości. A może tylko przesuwa w rejony, gdzie kończy się społeczna akceptacja?

Za trudny tekst Garcii zabrał się młody reżyser - Jędrzej Piaskowski i jest to jego pierwsza samodzielna realizacja. Brawa za odwagę i sposób zbudowania opowieści, złożonej głównie z niełatwych monologów. Już od samego początku reżyserowi udało się wciągnąć widza w świat pokiereszowanej ludzkiej psychiki. Od momentu, kiedy padają pierwsze słowa z ust Nikodema Kasprowicza (syn) - przytłumione, jakby wpychane w trzymany przy ustach mikrofon. Od razu wiadomo, że jest z nim coś nie tak, że jest przetrącony psychicznie, dźwiga jakiś ciężar, który złamał mu kręgosłup i nie bardzo wie, co ma ze sobą zrobić. Mikrofon, jak spowiednik (albo psychoterapeuta) wszystkiego wysłucha. Dopiero później dowiadujemy się, jak został skrzywdzony, przeorany psychicznie i połamany. Stał się ofiarą pedofilskich zabaw ojca (Paweł Hadyński), nie zdążył nauczyć się, że można żyć inaczej.

Symboliczna scena gwałtu, której okrucieństwo podkreśla rytmiczna muzyka i pulsujące światło, jest mocną kulminacją spektaklu. Koncertowo zagrał ją Nikodem Kasprowicz - bez jednej fałszywej nuty, zbędnego grymasu czy ruchu. Zaledwie namiastka dosłowności wystarczyła, żeby siła rażenia tej sceny zmiotła dystans między widzem a aktorem. Nie tylko patrzymy na gwałt - uczestniczymy w tym okrucieństwie. I, co bardziej przerażające - nie możemy nic zrobić. Gapimy się sparaliżowani własną bezsilnością.

Niedługo potem ta sama bezsilność dopada nas znów, kiedy słuchamy monologu matki (Antonina Choroszy), kolejnej ofiary ludzkiego kurestwa, brutalnie oszukiwanej, gwałconej, wielokrotnie umierającej pod lawiną okrucieństwa innych. Choroszy obnaża poszarpaną psychikę kobiety, która przez całe swoje życia spotykała psychopatów, skurwysynów i łajdaków - i nie jest ważne jakiej jakości były te łajdactwa. Słowa monologu oplecione "kurwami" (jakże uzasadnionymi!) są jak wycie skrzywdzonego zwierzęcia. Ten monolog to aktorski popis kontrolowania ekspresji, stopniowego narastania emocji.

Jakby na kontrze, buduje swoją rolę "cichego" oprawcy - Paweł Hadyński. W schorowanym, umierającym ciele, skrywa się bezwzględny mąż i ojciec - czerpiący satysfakcję z psychicznego ranienia i znęcania się nad bliskimi - choć to słowo, ma tu raczej czysto formalne znaczenie, wyzbyte ciepła, które z nim wiążemy. Jego patologicznie władcza osobowość, ujawnia się w drobnych, gwałtownych, prymitywnych gestach - pchnięcie krzesła, stojącego przy stole, bezwolne zwalenie się na kanapę. - Życie toczy się ukradkiem - mówi Garcia i wcale nie musi nas przekonywać, że tylko ukazywanie takiego życia ma sens w teatrze.

Wszędzie tam, gdzie pojawia się konkret, znakomicie rozgrywany przez aktorów, przedstawienie ma siłę przyciągania. Gorzej jest wtedy, gdy do akcji wkraczają monologi o życiu "w ogóle". Brzmią pretensjonalnie, a nawet głupio, na tle tego, co zdążyliśmy zobaczyć i przeżyć. Dmuchana ryba, sterowana zdalnie zza kulis, w jednej z ostatnich scen spektaklu, nie robi z nich scenicznego eseju o kurewskim życiu człowieka. Zresztą, żadna konkluzja nie jest tu potrzebna. Widz sam sobie poradzi z refleksją nad tym, co zobaczył na scenie. Równie zbędne, w moim odczuciu, jest wprowadzenie na scenę takiej niby kuchni teatralnej - rozważań na temat tego, jak trudno pokazać zło, głęboko skrywane w ludzkiej duszy.

Antonina Choroszy pełna wątpliwości, tłumacząca widzom, że można na tysiąc sposobów pokazać okrucieństwo, tylko nigdy się nie wie się, czy dokładnie o to chodzi. Te dywagacje wprowadzają zupełnie inny rytm, rozwalają precyzyjnie przemyślane stopniowanie napięcia. Reżyser nie mógł tego nie zauważyć, bo ucho ma dobre, czego świadectwem już pierwsze dźwięki fortepianu, towarzyszące słowom Nikodema Kasprowicza. Może chciał uspokoić emocje publiczności?



Iwona Torbicka
www.kulturaupodstaw.pl
22 października 2015
Spektakle
Versus