Życiowa piaskownica

"Czynny do odwołania" w Teatrze Powszechnym to spektakl zbudowany w całości z wierszy i prozy Marcina Świetlickiego.

W jednym z mrocznych, piwnicznych zapewne, krakowskich pubów, pachnących grzybem i pleśnią, porosłych po rogach pajęczynami intelektualnych dywagacji i sporów, gdzie przesiadują stali bywalcy, pojawia się któregoś dnia przyjezdny z Warszawy. Zgroza! Zderzenie dwóch światów odwiecznie plasowanych na przeciwległych wyimaginowanych biegunach, czego nikt o zdrowych zmysłach wytłumaczyć nie byłby w stanie. A jednak, jest już pretekst do wykrzyczanego ze złością braku zgody na uwierającą rzeczywistość. Gorycz rozczarowania życiem, zawiedzione nadzieje, zranione uczucia, kaleka miłość, niespełnione ambicje, poczucie niedopasowania i pogarda dla ogółu, niestety, zamiast wywoływać współodczuwanie (nie mówmy o współczuciu), wskazują jedynie stanowczo na fakt, że to wszystko trochę na własną prośbę i z własnej winy, której nie da się za każdym razem wyrzucić na zewnątrz. Rebelia wobec rzeczywistości, bez poczucia odpowiedzialności i nawet cienia próby wykazania jakiegokolwiek wysiłku sterowania swoim życiem, to nic innego jak dziecinada i życiowa piaskownica.

Całość utrzymana jest w konwencji spektaklu śpiewanego (bo przecież nie musicalu, prawdziwi intelektualiści nim gardzą) / slamu poetyckiego, celowo podszytego fałszywymi nutami, przy sączących się w tle beatach brzmień klubowych (największy walor tego spektaklu). Zresztą, to co pozostawia najwięcej do życzenia to paradoksalnie zawartość spektaklu, a nie jego forma.

"Czynny do odwołania" jest niczym kwintesencja inteligenckiego buntu przeciwko obecnym czasom, prawom korporacyjnej dżungli, konsumeryzmowi i dominującej nad "być" powszechnej potrzebie, aby "mieć"... Problem jedynie w tym, że tak jak wszystko, również ów bunt ma swoją datę przydatności do spożycia i okazuje się nagle wyjątkowo mało odkrywczy. To wszystko już było, każdy to już powiedział, a wtórny sprzeciw w takim ujęciu nagle okazuje się zwyczajnie naiwny i pusty. Można by zaryzykować stwierdzenie, że do tego czasu już każda z postaci tego przedstawienia ma swój korporacyjny "etat w TVN", a poeta-nadwrażliwiec, w którego głowie ten tekst powstał, albo zapił się gdzieś w mrocznej klubokawiarni krakowskiej, albo sam w końcu popłynął z nurtem i pisze rymowane slogany reklamowe do kampanii promujących proszek do prania, czy inny piorący mózgi konsumentów detergent...

Ja osobiście nie kupuję tego zanurzonego w krakowskim klimacie protest songu. Pytanie kto kupi? Dawniej powiedziałbym: może "aspirująca" młodzież licealna? Dzisiaj jestem bardziej niż pewny, że dla nich ten spektakl tym bardziej byłby groteskowy, bo potrzeba podobnych rozważań w tym pokoleniu zwyczajnie już nie istnieje, zanikła.

Ja wobec takich intelektualnych buntów w gęstych oparach wódeczki jestem w "nastroju nieprzysiadalnym".



Marek Kubiak
Teatr da Was
30 października 2012
Portrety
Piotr Bikont