Żyjmy dla tych, co w niebie

Po raz drugi na toruńskiej scenie pojawił się "Pod-Grzybek" Marty Guśniowskiej, metaforyczna opowieść i niebanalny tekst zrywający ze śmiercią jako tematem tabu w teatrze dla dzieci. Najpierw za sprawą Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Lalkowych "Spotkania" trafił na scenę Teatru im. Wilama Horzycy w wykonaniu aktorów Białostockiego Teatru Lalek, teraz pojawił się w repertuarze "Baja Pomorskiego", wyreżyserowany przez Jacka Malinowskiego

Dyrektor Teatru „Maska” w Rzeszowie i autorka scenografii Giedrė Brazytė otworzyli tekst Guśniowskiej nieco innym kluczem niż zrobił to w Białymstoku Krzysztof Rau. Oczywiście obydwie inscenizacje nie mogą uciec od tego, co immanentnie tkwi w tekście młodej dramatopisarki łamiącej stereotypy i dystansującej się humorem do tak poważnego tematu jak śmierć;  tyle że zabawność błyskotliwych dialogów i komediowych sytuacji malowana jest w obydwu spektaklach nieco innymi kolorami.

Najogólniej rzecz ujmując: u Raua dominuje nastrój zabawy bardziej „przaśnej” i błazeńskiej, komizm bywa intensyfikowany dodatkowymi zabiegami, u Malinowskiego jest cieplej, bardziej optymistycznie i poetycko, przez to chyba i mądrzej. Piszącemu te słowa zdecydowanie bliżej do oszczędniejszej koncepcji zastosowanej przez toruńskich realizatorów, co wcale nie znaczy, że spektakl BTL-u  jest nieudaną próbą oswojenia dzieci z tematem śmierci, z odkrywaniem tego, co naturalne w procesie przemijania. Bo o takiej konfrontacji  z tym, co ostateczne i o takich pożegnaniach i rozstaniach z najbliższymi oraz o różnych piętrach doświadczania życia opowiada „Pod-Grzybek”, którego konstrukcja dramaturgiczna jest otwarta na tyle, że pozwala na uruchomienie technik i środków interpretacyjno-inscenizacyjnych na wielu poziomach, dających szansę  nawiązywania nie tylko do poetyki baśniowej, ale i korzystania garściami ze współczesnej estetyki i  elementów popkultury. I to właśnie zastosowana przez Malinowskiego forma, szalenie klarowna, konsekwentna i czysta, przez to dla widza jakby w dwójnasób smakowita,  jest tym, co najciekawsze i najbardziej intrygujące w toruńskim spektaklu. Forma, w którą znakomicie wpisali się wszyscy wykonawcy, pojawiający się zarówno w planie lalkowym, jak i aktorskim. Na szczególną uwagę zasługuje rola Młodego Lisa, w interpretacji Andrzeja Słowika, który jest tak samo wiarygodny jako krnąbrny, mało cierpliwy i wcale nie rozważny uczeń swojego prostodusznego stryja (Krzysztof Grzęda) i wtedy, kiedy walczy o uzyskanie pozwolenia do wejścia w zaświaty. Słowik doskonale pokazuje proces wchodzenia w dorosłość, znajduje ciekawe i niebanalne środki, by zademonstrować jak przekracza naiwne dziecięctwo w wędrówce ku świadomej dojrzałości i chęci zaznania tego, czym jest miłość. Dojrzałości, dla której odejście drugiego człowieka, jest czymś naturalnym, jest tylko  przejściem w nową rzeczywistość i w naszą pamięć. A śmierci nie musi towarzyszyć patetyczne oddawanie hołdu, temu kto odchodzi. Dlatego w realizacji Malinowskiego nie ma miejsca na majestatyczny smutek, czarne barwy, pogrzebowe rytuały, płacz czy rozpamiętywanie bólu.

W toruńskim przedstawieniu tajemnicza Śmierć pojawia się już w pierwszej scenie. Nie jest to jednak brzydka i stara kostucha z kosą w ręku, a niosąca sprawiedliwość, spowita w białą szatę rudowłosa  dama-czarodziejka, która w interpretacji Marty Parfieniuk-Białowicz jest pełna szlachetnej dystynkcji i kobiecego wdzięku. Nic zatem nie antycypuje tego, co spotka Młodego i Starego Lisa w lesie, kiedy obydwaj uciekać będą przed złym Kłusownikiem (Jacek Pietruski) i Stary nadstawi swoją pierś, by uratować życie Młodego. Atmosfera od początku jest bajeczna, beztroska, radosna  i pogodna, towarzyszy jej szum lasu i śpiew ptaków. Uśmiech, ciepło  i jasne barwy nie znikną nawet wtedy, kiedy zgraja leśnych przyjaciół przyjdzie pożegnać i odprowadzić do nieba tego,  który choć nie pozbawiony wad,  dla wielu był niekwestionowanym autorytetem w sprawach dotyczących przebiegłości i cwaniactwa, a teraz stał się dodatkowo prawdziwym  bohaterem. W galerii przybyłych stworzeń najbardziej zabawni są Pies w interpretacji Dominiki Miękus oraz Andrzej Korkuz w roli Jeża, lubującego się w bieganiu po autostradzie. Niezwykle interesujące były te chwile w spektaklu, kiedy aktorzy porzucali lalkę i nagle wypowiadali swoje kwestie wprost do publiczności. Były to momenty szczególnie dla dzieci zabawne i śmieszne, dla dorosłych aluzyjne i dystansujące, humorystycznie burzące teatralną iluzję.

Nie dało by się w toruńskiej realizacji tego wszystkiego osiągnąć, gdyby nie oryginalna przestrzeń  i niepowtarzalne  lalki  litewskiej artystki Giedrė Brazytė. W wizualnej oprawie widać nie tylko daleko posuniętą umowność, w próbach odtworzenia w plastyce charakteru sympatycznych bohaterów, ale i umiejętność myślenia symbolicznego.  Brazytė działa przede wszystkim poetycką barwą i lekkością formy. A jak to funkcjonuje w relacji z  widzem  musicie zobaczyć Państwo sami. I pobyć  choć przez chwilę w jakże pięknym „teatralnym” niebie.

A po wyjściu z teatru po prostu żyjmy, nie tylko dla siebie, ale i dla tych, którzy w niebie pozostali.



Wiesław Kowalski
Teatr dla Was
7 kwietnia 2011
Spektakle
Pod-Grzybek