Żymła z Lipin prosi na jubileusz!

Zagrała Lubow Raniewską i Lady Milford, ale też Srokę i Knura. Nie boi się żadnych ról, kocha wyzwania i przez całe zawodowe życie chwalona była za wiarygodność swoich bohaterek - Grażyna Bułka, aktorka bieskiego Teatru Polskiego obchodzi jubileusz

Żymły kupowało się w piekarni po drugiej stronie podwórka przy Chorzowskiej, a piekarnia sąsiadowała z dobrze zaopatrzoną masarnią. Już samo to podnosiło rangę miejsca, bo ileż mogło być w Lipinach tak udanych handlowych mariaży?!

Grażynka, jeszcze wtedy Kałużanka, dostawała żymły za darmo, bo piekarz miał szczere serce i odpalał dzieciom z podwórka po cieplutkim rogaliku. A rzeźnik dodawał kawałek kiełbasy. Żeby radocha była większa. Panna Grażyna wyszła potem za mąż za wybitnego sportowca, Bogusława Bułkę -wtedy reprezentanta Polski w kajakarstwie - i pod tym nazwiskiem do dziś uprawia, z powodzeniem, trudny zawód aktorki dramatycznej i lalkarki.

Gdy zaś stuknęło jej okrągłe 29 lat na scenie, to koledzy z katowickiego Teatru Korez postanowili Bułce zorganizować benefis na początek nowego sezonu. Zgodziła się z oporami, bo skromna jest z natury i niezbyt biegła w sztuce lansu. Ale jako rodowita Ślązaczka, i baba o nieprzeciętnym wprost poczuciu humoru, nie miała wątpliwości, że impreza ma być na wesoło i "po naszymu". Szybko przetłumaczyła więc Bułkę na Żymłę. Powstał natomiast problem z kiełbasą. - Kiełbasy to chyba nie zagram - miał powiedzieć Mirosław Neinert, szef Korezu. - Ale Tuste bym poradził.

I tak zrodził się tytuł benefisowego wieczoru "Żymła z Tustym", który na długo przed premierą rozbawił wielbicieli talentu obydwojga aktorów. Impreza odbędzie się w niedzielę, 28.08 na scenie Letniego Ogrodu Teatralnego w Katowicach (pl. Sejmu Śląskiego 2). Początek o godz. 20.00. Bilety-20 zł.

Z niczego nie ma nic!

Z życiowymi rolami bywa tak, że rodzą się z przypadku. Albo zastępujesz koleżankę, która nogę złamała, i odnosisz oszałamiający sukces, albo bierzesz udział w castingu do roli córki, a dostajesz propozycję zagrania jej szacownej mamusi.

Dokładnie tak było z życiową rolą Grażyny Bułki. Przymierzała się w "Cholonku" do Michci Świętkówny, a kazali jej zagrać mamę Świętkową. Co komu pisane, widocznie być musi. Za tą decyzją reżyserów Roberta Talarczyka i Mirosława Neinerta stać musiał jakiś patron aktorskiego szczęścia, bo Grażyna Bułka nie tylko zgarnęła potem nagrodę - Złotą Maskę i tysiące gratulacji, ale jej Świętkową stała się symbolem Ślązaczki w teatrze. Słynna zaś kwestia "Z niczego nie ma nic" - dewizą życiową żeńskiej połowy widowni Teatru Korez. Zważywszy, że

"Cholonek" grany był około 500 razy, to urosła już wcale spora armia naśladowczyń zaradnej, wyszczekanej i zabójczo pracowitej bohaterki Janoscha. - Moim atutem - mówi aktorka - była znajomość gwary śląskiej. Bo jak jej nie znasz, to zawsze kiedyś zafałszujesz, a w tym spektaklu to nie mogło się zdarzyć. Ja mówię gwarą od dzieciństwa i choć bez problemu przechodzę na poprawną polszczyznę, to z mamą i z rodziną rozmawiam wyłącznie po śląsku. Jak bym miała zresztą rozmawiać, skoro mama wciąż mieszka w tym samym domu, przy ulicy Chorzowskiej, gdzie tylko tak się godo...

Przed zagraniem tej kultowej już dziś postaci, Grażyna przetrząsnęła szuflady pamięci. Odnalazła w nich portrety wujenek, stryjenek i sąsiadek, dla których wieczorne pytlowanie na schodach kamienicy było jedynym oddechem w ciągu dnia. Dnia, wypełnionego ciężką harówą, biedą i pilnowaniem ślubnych, których kochały, ale i trzymały silną ręką. Żeby taki wypłaty nie przepił, albo w ogóle się nie zatracił w towarzystwie kumpli. Z tych wspomnień zbudowała potem swoją bohaterkę.

Zawsze też, gdy mowa o tym przedstawieniu, Grażyna ciepło wspomniała tatę, który nie dożył premiery "Cholonka" i sukcesu córki, a przecież wspierał ją w jej artystycznych poszukiwaniach. Tata to był samorodny talent. Z zawodu górnik, z powołania akordeonista, w dodatku człowiek towarzyski niezmiernie, którą to cechę Grażyna zresztą po nim odziedziczyła. Garnęły się do taty akordeonisty potencjalne panny młode, tak pięknie grywał bowiem na weselach, że każda chciała mieć go na swojej uroczystości.

Eurosport przez dobę

Jeśli ktoś sądzi jednak, że znana i uznana aktorka całą dobę buja wyłącznie w scenicznych obłokach, ten się grubo myli! I niech raczej nie rywalizuje z nią w konkursie wiedzy o sporcie, a już na pewno nie z zakresu historii piłki nożnej. Grażyna Bułka kocha sport, tylko trochę inaczej niż teatr. Jak była mała i grzeczna, to tata zabierał ją w nagrodę na mecz Górnika Zabrze (a jak narozrabiała, szlaban był, rzecz jasna). Jak dorosła-z sukcesami uprawiała piłkę ręczną. A gdy osiągnęła zaś wiek cokolwiek dojrzalszy i zaczęły się przedpremierowe stresy-upiory, jedynym lekiem na skołatane nerwy okazały się transmisje sportowe.

- Eurosport nadaje na okrągło - śmieje się aktorka. - Człowiek nawet nie zauważy, że świtać zaczęło. A poważnie mówiąc, bardzo się cieszę, że mam jakąś pozateatralną pasję, bo nic aktora tak nie stawia do pionu, jak całkiem odmienne od aktorstwa hobby. W dodatku hobby podzielane przez całą rodzinę.

Oj, co prawda, to prawda... Mąż Grażyny, Bogusław już nie uprawia wyczynowo kajakarstwa, ale za to z pasją uprawia żeglarstwo. Synowie, Jakub i Piotr, uprawiają różne sporty, ale koronną dyscypliną juniorów pozostaje judo. Grażyna wciąż uwielbia pływanie, które wedle jej przekonania wypłukuje wszystkie złe myśli i życiowe wątpliwości.

Ale o teatrze mówi się w tym domu, z ocienionym gankiem od strony ulicy, tak samo często, jak o wynikach rozgrywek. Piotr, młodszy syn, jest już "pełnody-plomowym" aktorem, absolwentem łódzkiej Filmówki. Zaraz po benefisie mamy, z początkiem nowego sezonu, wchodzi na scenę Teatru Zagłębia w Sosnowcu, gdzie właśnie został zaangażowany. Jakub, pierworodny państwa Bułków, choć ukończył wychowanie fizyczne, a pracuje w bankowości i uprawia judo, o teatrze wie równie wiele jak reszta rodziny. Pan Bogusław ogląda wszystkie premiery żony i jest dumny ze Złotych Masek, zajmujących poczesne miejsce w domowym salonie.

Dom "pomiędzy"


Grażyna zdawała do krakowskiej szkoły teatralnej, ale do upragnionego przyjęcia wpoczet adeptów scenicznego fachu brakło jej ledwie kilka punktów. I to w trzeciej, końcowej fazie egzaminu. Nie wiadomo skąd, najpewniej z praktycznego podejścia do życia, postanowiła zostać... budow-lańcem i wybrała policealną szkołę tej specjalności. A ponieważ jest z tych, którzy jak coś robią, to robią dobrze (nawet jak nie lubią), do dziś potrafi klasyfikować cegły, a nawet wyliczyć wady wielkiej płyty i sposoby przeciwdziałania szkodom górniczym. Długo się w tej szkole nie zasiedziała, bo przy Teatrze Dzieci Zagłębia w Będzinie otwarto studium aktorskie. Była w pierwszym roczniku jego absolwentów, o lalkach może mówić w nieskończoność i żałuje, że nie bardzo ma gdzie wykorzystać swoje umiejętności animacji.

Los sprawił, że została aktorką dramatyczną i to od początku na tej samej scenie - w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej. Ale sztukę układania cegieł i pustaków wykorzystała. Przy budowie domu w Czechowicach-Dziedzi-cach. Jej nowy rodzinny dom stanął w połowie drogi między świętochłowickimi Lipnami, skąd wyszła, a Bielskiem-Białą, dokąd doszła. Po drodze znalazły się jeszcze Katowice i Teatr Korez, w którym wkraczać będzie, wraz z publicznością swój 30. aktorski sezon.



Henryka Wach-Malicka
Polska Dziennik Zachodni
30 sierpnia 2011